Najtrudniejsza Gra
Zawsze pasjonowały ją
różnego rodzaju rozgrywki. Najlepiej żeby były trudne, wymagające myślenia oraz
inteligencji i wieloetapowe. Potrafiła spędzać wiele godzin na rozszyfrowywaniu
kodów i odkrywaniu przesłań zawartych w grach logicznych. Wreszcie trafiła na najtrudniejszą.
Postać, którą kierowała, była wątła i zbudowana z cienia.
Stała po pas w szarogranatowej cieczy, której nijak nie można było określić
nazwą „woda”. Ciecz była gęsta i nieprzeźroczysta. Jednak już po kilku chwilach
spędzonych w bezruchu, dziewczyna odkryła kolejne z niezliczonych właściwości
tego osobliwego środka. Substancja była chłodna w dotyku, ale czym dłużej
cienista forma pozostawała w bezruchu, tym większe zimno wydzielał ośrodek
wokół. W pewnym momencie ogarnęła ją wewnętrzna panika, kiedy uświadomiła
sobie, że cienista forma jest jej ciałem. Czym prędzej ruszyła szybkim krokiem
do przodu.
Ciecz oklejała jej nogi, a podłoże było nierówne, niewidoczne
oraz osuwało się spod jej stóp. Widoczność w otaczającym ją pomieszczeniu była
mocno ograniczona, wszystko w odległości większej niż pół metra otaczał mrok.
Nie miała przy sobie latarki ani nawet kija, który wykorzystałaby do badania
granic, do których może podejść. Szła jak ślepiec w podmokłej jaskini, a cieczy
z każdym krokiem przybywało. W pewnym momencie, kiedy ciecz zaczęła zalewać jej
usta, wewnętrzny głos powiedział stop.
Posłuchała go i jak we śnie rozejrzała się. Nad nią znajdował się wyłożony
błękitnymi, lśniącymi kafelkami sufit o kształcie kopuły. Na jego powierzchni
gdzieniegdzie występowały ciemnoszare wypukłości, niczym owoce przyczepione do
gałęzi. Podniosła drobną, kruchą dłoń, sięgając po pierwszy z brzegu. Uniosła
go na wysokość ust. Trzymając owoc doznała wizji.
Wszystko wokół zawirowało, a ona ujrzała siedzącego na niskim
taborecie przystojnego, dobrze zbudowanego mężczyznę o ciemnej karnacji. Jego
spojrzenie ciemnych oczu było utkwione gdzieś daleko z przodu, wzrok miał
zmartwiony i zrezygnowany. Miał na sobie zieloną koszulę z krótkim rękawem w
hawajskie wzory oraz luźne, pasujące mu spodnie. Na czole, pod paroma kosmykami
czarnych, zadbanych włosów, można było dostrzec delikatnie formujące się
zmarszczki. Po upływie dłuższej chwili dziewczyna poznała w nim swojego
narzeczonego, Artura. Wpatrywała się w twarz mężczyzny jak w najpiękniejszy
obraz. W momencie, kiedy zdała sobie sprawę jak bardzo za nim tęskni,
usłyszała, że ona coś mówi. Wsłuchała się w ciszę aż wreszcie zaczęły do niej
docierać słowa, które mozolnie poskładała w wypowiedź.
- Ewo, nie wierzę, że muszę przypominać Ci, że Cię kocham.
Pamiętasz jak planowaliśmy wspólny wyjazd nad morze? Snuliśmy marzenia o
powrocie do naszych nastoletnich lat, kiedy puszczaliśmy w powietrze rozjarzone
światłem świec lampiony i przytuleni do siebie odprowadzaliśmy je wzrokiem aż
za horyzont. Pewnej nocy, kiedy byliśmy zbyt zachwyceni pięknem klimatycznej,
nadmorskiej miejscowości – Twojej ulubionej, Breli – nie wróciliśmy jak co
dzień do hotelu, ale włóczyliśmy się bez celu wąskimi drogami w pachnącym
sosnami parku lub co jakiś czas zachodziliśmy na drinka do kawiarenki.
Pamiętasz jak tej nocy podkusiłaś mnie do wejścia z Tobą na słomiany dach
jednego z miejscowych domków, skąd obserwowaliśmy najpiękniejszy wschód słońca,
jak go później nazywałaś? To był… taki przełom w naszej relacji. Wstyd się
przyznać – uśmiechnął się smutno, a jej ścisnęło się serce z bólu, że nie może
go teraz przytulić, pocieszyć. – ale dopiero wtedy poczułem, że jestem naprawdę
zakochany. Zrozumiałem, że jesteś, Ewo, całym moim życiem. Dlatego proszę Cię,
wróć do mnie.
Zanim obraz rozpłynął się w nicość, ujrzała jeszcze jak
mężczyzna chowa twarz w dłoniach. Pragnęła teraz płakać razem z nim, ale żadna
łza nie spłynęła po jej cienistej, bezkształtnej twarzy. Poczuła lęk, kiedy zauważyła,
że cieczy przybywa. Stała teraz po szyję w chłodnym roztworze, a każdy jej ruch
był trudniejszy niż uprzednio. Już nie było ścian ani niczego innego. Tylko
pustka i ona. Kiedy całe jej ciało skostniało i nadzieja przeminęła tak szybko
jak wizja ukochanego, usłyszała dochodzącą z głębi tunelu, którym tu przybyła
melodię Czterech pór roku Vivaldiego. Czyżby umysł podsuwał jej ukochany utwór aby wyrwać
ją z okowów mroku?
Rozbolała ją głowa, a muzyka szybko zamilkła. Wydawało jej
się, że słyszy utwór gdzieś w oddali,
jakby dochodził z przytłumionego głośnika, ale zignorowała go. Kule na
kopulastym suficie lśniły zbyt zachęcająco. Jej prawa ręka już zesztywniała,
lewej praktycznie wcale już nie czuła. Z bólem, ogromnie wytężając siłę woli,
wyrwała drżącą rękę z mroźnego więzienia i ściągnęła kolejną kulę. Jak
poprzednio, jej ciało zrobiło się lekkie, umysł jakby przejrzał przez mrok, a
ją porwała realistycznie powstająca wizja.
Przy parapecie brzydkiego, starego okna, otoczonego kremową
ścianą, stała młoda dziewczyna z upiętymi w koka niebiesko-białymi włosami.
Miała na sobie koszulę w różowo-granatową kratę oraz obcisłe, rurkowe jeansy. W
pewnej chwili oparła ręce na biodrach i spojrzała wyzywającym wzrokiem prosto
na Ewę, która poczuła przebiegający po jej plecach dreszcz.
- Ewka, co Ty sobie wyobrażasz? – zapytała obrażonym tonem
głosu, a dziewczyna wreszcie poznała w niej młodszą o dwa lata siostrę. – Miałyśmy
w niedzielę zrobić sobie z Tosią babskie wyjście na zakupy. Wiesz przecież, że
bez twojego wyczucia gustu i cennych rad takie wyprawy stracą swój dawny smak i
aromat. Rozumiem, że irytujesz się ciągle za zdjęcia, które przypadkiem
skasowałam Ci z aparatu, ale są chyba jakieś granice. – pod koniec głos siostry
niebezpiecznie zadrżał, a w jej oczach dziewczyna ujrzała łzy. Niebieskowłosa
zbliżyła się i łamiącym się głosem dokończyła wypowiedź. – Przestań wreszcie!
Wracaj.
Wizja rozmyła się, a dziewczyna znowu samotnie stała w
cieczy.
Zdała sobie sprawę, że sztuczny świat dookoła jest cichy, nie
wydaje żadnych dźwięków. W swoim otoczeniu nie dojrzała żadnego żywego
stworzenia, nawet szczurów, których spodziewała się w podmokniętym kanale. Tego
miejsca nie potrafiła skojarzyć z żadnym innym, które kiedykolwiek odwiedziła
lub o nim przeczytała. Desperacko zaczęła rozglądać się po identycznych burych
ścianach, po których strugami ściekała wiążąca jej ruchy ciecz. Wszystkie
elementy były identyczne, niczym doskonałe kopie, poza kopułą nad nią
zapełnioną szarymi kulami, w których odnajdowała wizje. Obróciła się ponownie i
krzyknęła w głąb najciemniejszego włazu:
- Czy ktoś tu jest? – ściślej mówiąc; usiłowała krzyknąć, bo
z jej otwartych ust nie dobył się żaden dźwięk. Myśli zaczęła ponownie ogarniać
panika. Gwałtownie wciągnęła powietrze, zauważając jednocześnie brak
jakiegokolwiek ruchu klatki piersiowej. Przecież była cieniem, powinna pamiętać. W
kącie swojego pola widzenia spostrzegła jaśniejący bladym światłem tunel. Był
dokładnie naprzeciwko drogi, którą tutaj przyszła. Poczuła we wnętrzu siebie
dziwną tęsknotę. Na haku przed włazem do cudownego tunelu widziała piękną, idealną, zabarwioną pragnieniem wizji
kulę. Postąpiła krok na przód. Podłoże, jak mokry piach, osunęło się spod jej
stóp. Runęła całym ciałem do substancji, która wydawała się ją pochłaniać jak
żywe stworzenie pokarm. Próbując się ratować złapała kolejną wypustkę na
suficie. Urwała ją i wraz z wizją runęła w zimną otchłań.
W białym pomieszczeniu stała trójka ludzi. Artur, parę lat
starszy niż na pierwszym widzeniu, trzymał w rękach duży bukiet wspaniałych,
świeżych róż, a w drugiej ściskał małą choinkę. Nieco dalej drobna blondynka ze
związanymi w dziewczęco wyglądające warkoczyki włosy, Tosia, usiłowała wskoczyć
siostrze Ewy na plecy. Niebieskowłosa zaśmiała się, na moment odbiegając
myślami od szarej rzeczywistości. Tosia zmieniła się; ubierała się teraz
bardziej w czerń i zrobiła sobie na karku mały, ciemny tatuaż przedstawiający
śpiącego lisa.
- Hej, Ewka! – odezwała się wreszcie niebieskowłosa
dziewczyna, odpychając lekko blondynkę na bok. – Jak widzisz, jest wigilia,
Twoje ukochane święto. Mamy choinkę i prezent w postaci Tosi! Mama niestety nie
mogła przyjść, bo jest chora. Liczymy, że nam wybaczysz. – siostra miała lepszy
humor niż ostatnio. W widzeniu dziewczyna obserwowała jak każdy z każdym
przełamuje opłatek i składa sobie wzajemnie życzenia. Nadszedł czas na życzenia
dla niej. Zdziwiła się, że to Tosia podeszła jako pierwsza.
- Cześć, Ewa. Twojej siostrze po tylu latach jest naprawdę
ciężko, widzę to, ale przyznam tutaj, że nie znam silniejszej osoby.
Przyszliśmy dzisiaj, żeby przypomnieć Ci, że ciągle cierpliwie czekamy. Artur
bardzo się stara każdego dnia. Na początku spędzał noce w tym pokoju, później
Twoja mama namówiła go, żeby zadbał też o siebie, bo trzeba pamiętać, że nie
jest robotem. Widzę w ich twarzach, że już nie mogą się doczekać spędzonych z
Tobą świąt, rozmów, zabaw. Zrób nam wszystkim ten prezent-niespodziankę i
zasiądź z nami do stołu w przyszłe Boże Narodzenie.
Dziewczyna nie słuchała dalej, bo obudził się w jej sercu
palący instynkt przetrwania. Zaczęła odgarniać zakrywającą ją ciecz. Z całej
siły usiłowała wydostać się z substancji, aby nabrać kolejnego oddechu i, przy
okazji, mieć szansę na spełnienie prośby Tosi. Rodzina nigdy bardziej nie
potrzebowała jej obecności i chociaż jeszcze nie do końca zdawała sobie sprawę
ze swojej sytuacji, była pewna, że musi do nich wrócić.
Zimno substancji powodowało u niej dreszcze i podświadome
sztywnienie zziębniętych kończyn. Czuła, że wszystko wokół się rozmazuje, a jej
szanse nikną w otchłani. Zapewne tutaj jej historia dobiegłaby końca, gdyby
prawa stopa nie natrafiła jakimś cudem na grunt. Słabnąca postać odbiła się od
podłoża i po chwili drżąc na całym ciele stała, szybkimi oddechami czerpiąc
powietrze. Już wiedziała, że nie pójdzie w kierunku światła, bo zginie
wciągnięta w substancję. Nie zobaczy najbardziej wysuniętego w przód
wspomnienia, niestety. Zamiast tego spróbuje wrócić pierwszą drogą, może uda
jej się powrócić do rodziny. Zdecydowanym ruchem zawróciła i ruszyła do przodu.
Substancja stwardniała, poruszanie się zaczęło sprawiać niewyobrażalny ból.
Dziewczyna postąpiła ledwie trzy kroki, nie zdążyła nawet wyjść spod kulistego
sufitu, a jej ciało paliło żywym ogniem. Zaczęła rozważać, czy dobrze postępuje
usiłując wrócić. Może to jej niezdecydowanie, może niepewność pchnęły ją do
odczytania kolejnej, wiszącej najbliżej wizji. Obiecała sobie, że to, co tam
ujrzy zdecyduje o jej dalszym postępowaniu.
Około pół metra od niej na niskim krześle siedział 40 letni,
ciemnoskóry mężczyzna. W jego ciemnych oczach dostrzegała blask, uśmiechnął się
smutno, a świadomość dziewczyny przyjęła kuriozalną myśl. Wydało jej się, że
widzi ubranego w elegancki, granatowy garnitur swojego narzeczonego, który jest
około 15 lat starszy, niż kiedy ostatnio miała okazję z nim rozmawiać. Dziwna
wizja nabierała przejrzystości, a ona z coraz większym niedowierzanie śledziła
ruchy mężczyzny. Siedział nieco przygarbiony, a za jego postacią dostrzegła
szpitalne łóżko i podpiętego do kroplówki pacjenta. Skup się na Arturze, zganiła się w myślach. Mężczyzna miętosił w
rękach jakąś karteczkę. W końcu odezwał się usprawiedliwiającym tonem głosu.
- Ewo, przyszedłem się pożegnać. – zamilkł na chwilę. Od tego
momentu zaczął ważyć każde słowo, myśleć nad każdą literą. – Minęło zbyt wiele
czasu. Nie ślubowaliśmy sobie wierności i trwania przy sobie aż do śmierci,
prawdę powiedziawszy nie zawarliśmy nigdy związku małżeńskiego. Mimo to przez
te wszystkie lata pamiętałem o rocznicach, opowieściach, odwiedzinach. Stałem
się częścią Twojej rodziny, niejedne święta spędziłem z nimi. Wszystko jednak
się zmienia, nie chciałem już żyć w samotności. Poznałem wspaniałą kobietę,
założyłem rodzinę; oto dzisiaj moja córka kończy 10 lat. – zamilkł, jak gdyby
potrzebował czasu do namysłu – Chciałem Ci tylko powiedzieć, że to, że już nie
jesteśmy razem nie oznacza, że nie
możesz nas odwiedzić albo liczyć na nasze wsparcie. Jeśli pozwolisz,
kiedyś się zaprzyjaźnimy… - Widziała po jego wyrazie twarzy jak bardzo stara
się zbudować przekonująco brzmiącą wypowiedź. Była mu wdzięczna, że nie
zostawia jej bez słowa, ale jednocześnie czuła kłujące ją we wnętrzu serca
igiełki żalu. Dlaczego? Ile czasu minęło między jedną wizją, a drugą?
Najwyraźniej wystarczająco żeby zerwał zaręczyny…
Mężczyzna siedział już dłuższą chwilę w ciszy, a ona nie
śmiała mu przerywać. Przełknęła ślinę, kiedy zobaczyła jak człowiek przed nią
podnosi się znowu do prostej pozycji siedzącej, najwyraźniej z zamiarem
podjęcia utraconego wątku. Przerwała mu cicha melodia dobywająca się z jego
kieszeni. Wiosna Antonia Vivaldiego z każdą sekundą przybierała na głośności.
Mężczyzna zrobił przepraszającą minę, wstał i wyszedł poza pole jej widzenia,
wyciągając telefon komórkowy.
- Halo? Edyta? – tyle zdążyła usłyszeć, zanim znowu zatonęła
w myślach. Ta wizja ciągle trwała, była zdecydowanie dłuższa niż wszystkie
poprzednie. Jaki wydarzenie zmusiło jej niedoszłego małżonka, wiernego fana country,
do ustawienia fragmentu koncertu skrzypcowego na dzwonek?
W tym momencie wizja urwała się jak przecięta nożem. Cienista
postać stała w bezruchu po środku morza tajemniczej cieczy. Nie zdecydowała
jeszcze, czy powinna wracać. Czy ktoś jeszcze na nią czekał?
v
W
klaustrofobicznym, szpitalnym pokoju zawierającym dwa łóżka stała dwójka ludzi
w białych fartuchach i rozmawiała przyciszonym głosem. Pomieszczenie było
niemal puste; jedynie przy oknie na łóżku leżała pacjentka. Kobieta miała
spokojny uśmiech na rozluźnionej twarzy, a jej jasne włosy swobodnie leżały w
nieładzie na pościeli. Obok, na niskiej szafce, można było zauważyć smukły,
porcelanowy wazon z dawno uschniętymi różami, oprawione w ręcznie zdobioną
kolorowymi sznurkami ramkę zdjęcie, na którym widniał wizerunek trzech
roześmianych nastolatek lub małą, sztuczną choinkę, wystającą z szufladki.
Stanowisko przy pacjentce sprawiało wrażenie dawno nie odwiedzanego,
zapomnianego. Jedyną zmieniającą się tutaj rzeczą był stan kroplówki, cała
reszta wyglądała jak zatrzymana w czasie.
-
Zastanawialiśmy się już dłuższy czas czy nie odpiąć jej od podtrzymującej życie
aparatury, ale, ponieważ nie było natychmiastowej potrzeby na zwolnienie
miejsca, nikt nie podjął się skrócenia życia pani Ewy Wolny. – powiedział z zająknięciem
młody chłopak z mocno pokrytymi żelem brązowymi włosami, prawdopodobnie
pielęgniarz. Zwracał się z wyjaśnieniem do niskiej, nieco pulchnej kobiety w
średnim wieku o pogodnym wyrazie twarzy.
- Ile czasu
to już trwa? – zapytała, zamyślając się. Chłopak drgnął i podszedł do łóżka
pacjentki, a następnie pochylił się nad tabliczką przypiętą do ramy. Dłuższą
chwilę śledził tekst, zanim udzielił odpowiedzi zmartwionym głosem.
- Leży tutaj
od 1991 roku, to już ponad 20 lat! –
obejrzał się na lekarkę, zanim zdecydował się kontynuować. – Kiedyś przychodziła
rodzina, jej facet, a teraz… co roku, przychodzą dwie kobiety, jedna zawsze ma
inny kolor włosów… Budzik pozwoliłby
już na odpięcie…
- Idź po
Sarę. – odparła chłodno kobieta – Powiedz, że nadszedł czas.
Po wyjściu chłopaka,
kobieta wolnym krokiem skierowała się do łóżka. Spojrzała ze smutkiem na
oblicze kobiety, a następnie na monitor funkcji życiowych. Szpital uzyskał
zgodę na odłączenie pacjentki ponad 2 lata temu, ale nikt się nie podjął.
Najgorsze zadanie znowu spadało na nią…
Oblicze
trwającej w śpiączce kobiety było spokojne, jak gdyby trwający nieprzerwanie
sen był najnaturalniejszą w świecie czynnością. Na jej twarzy nie było żadnej
zmarszczki, a usta wydawały układać się w uśmiechu. Lekarka potrząsnęła głową i
sięgnęła do przycisku, nie mogła okazywać słabości.
- Proszę… -
z trudem, wypowiedziane zachrypniętym głosem słowo dobiegło z dołu. Ręka
lekarki zamarła w powietrzu, a ona sama wzdrygnęła się i skierowała wzrok na
twarz pacjentki. Na obliczu pojawiły się drobne zmarszczki, a usta kobiety
powoli zaczęły układać się w kolejne litery. Po chwili znów przemówiła. –
Proszę nie odłączać… ja jeszcze żyję…
Lekarka
zaczerwieniła się i gwałtownie podniosła się do pionu. Na twarzy leżącej kobiety
powoli pojawiał się uśmiech. Gwałtownie otwarła piękne, szmaragdowo zielone i
pełne chęci życia oczy.