sobota, 16 czerwca 2018

Najtrudniejsza Gra



Najtrudniejsza Gra



Zawsze pasjonowały ją różnego rodzaju rozgrywki. Najlepiej żeby były trudne, wymagające myślenia oraz inteligencji i wieloetapowe. Potrafiła spędzać wiele godzin na rozszyfrowywaniu kodów i odkrywaniu przesłań zawartych w grach logicznych.  Wreszcie trafiła na najtrudniejszą.

Postać, którą kierowała, była wątła i zbudowana z cienia. Stała po pas w szarogranatowej cieczy, której nijak nie można było określić nazwą „woda”. Ciecz była gęsta i nieprzeźroczysta. Jednak już po kilku chwilach spędzonych w bezruchu, dziewczyna odkryła kolejne z niezliczonych właściwości tego osobliwego środka. Substancja była chłodna w dotyku, ale czym dłużej cienista forma pozostawała w bezruchu, tym większe zimno wydzielał ośrodek wokół. W pewnym momencie ogarnęła ją wewnętrzna panika, kiedy uświadomiła sobie, że cienista forma jest jej ciałem. Czym prędzej ruszyła szybkim krokiem do przodu.

Ciecz oklejała jej nogi, a podłoże było nierówne, niewidoczne oraz osuwało się spod jej stóp. Widoczność w otaczającym ją pomieszczeniu była mocno ograniczona, wszystko w odległości większej niż pół metra otaczał mrok. Nie miała przy sobie latarki ani nawet kija, który wykorzystałaby do badania granic, do których może podejść. Szła jak ślepiec w podmokłej jaskini, a cieczy z każdym krokiem przybywało. W pewnym momencie, kiedy ciecz zaczęła zalewać jej usta, wewnętrzny głos powiedział stop. Posłuchała go i jak we śnie rozejrzała się. Nad nią znajdował się wyłożony błękitnymi, lśniącymi kafelkami sufit o kształcie kopuły. Na jego powierzchni gdzieniegdzie występowały ciemnoszare wypukłości, niczym owoce przyczepione do gałęzi. Podniosła drobną, kruchą dłoń, sięgając po pierwszy z brzegu. Uniosła go na wysokość ust. Trzymając owoc doznała wizji.

Wszystko wokół zawirowało, a ona ujrzała siedzącego na niskim taborecie przystojnego, dobrze zbudowanego mężczyznę o ciemnej karnacji. Jego spojrzenie ciemnych oczu było utkwione gdzieś daleko z przodu, wzrok miał zmartwiony i zrezygnowany. Miał na sobie zieloną koszulę z krótkim rękawem w hawajskie wzory oraz luźne, pasujące mu spodnie. Na czole, pod paroma kosmykami czarnych, zadbanych włosów, można było dostrzec delikatnie formujące się zmarszczki. Po upływie dłuższej chwili dziewczyna poznała w nim swojego narzeczonego, Artura. Wpatrywała się w twarz mężczyzny jak w najpiękniejszy obraz. W momencie, kiedy zdała sobie sprawę jak bardzo za nim tęskni, usłyszała, że ona coś mówi. Wsłuchała się w ciszę aż wreszcie zaczęły do niej docierać słowa, które mozolnie poskładała w wypowiedź.

- Ewo, nie wierzę, że muszę przypominać Ci, że Cię kocham. Pamiętasz jak planowaliśmy wspólny wyjazd nad morze? Snuliśmy marzenia o powrocie do naszych nastoletnich lat, kiedy puszczaliśmy w powietrze rozjarzone światłem świec lampiony i przytuleni do siebie odprowadzaliśmy je wzrokiem aż za horyzont. Pewnej nocy, kiedy byliśmy zbyt zachwyceni pięknem klimatycznej, nadmorskiej miejscowości – Twojej ulubionej, Breli – nie wróciliśmy jak co dzień do hotelu, ale włóczyliśmy się bez celu wąskimi drogami w pachnącym sosnami parku lub co jakiś czas zachodziliśmy na drinka do kawiarenki. Pamiętasz jak tej nocy podkusiłaś mnie do wejścia z Tobą na słomiany dach jednego z miejscowych domków, skąd obserwowaliśmy najpiękniejszy wschód słońca, jak go później nazywałaś? To był… taki przełom w naszej relacji. Wstyd się przyznać – uśmiechnął się smutno, a jej ścisnęło się serce z bólu, że nie może go teraz przytulić, pocieszyć. – ale dopiero wtedy poczułem, że jestem naprawdę zakochany. Zrozumiałem, że jesteś, Ewo, całym moim życiem. Dlatego proszę Cię, wróć do mnie.

Zanim obraz rozpłynął się w nicość, ujrzała jeszcze jak mężczyzna chowa twarz w dłoniach. Pragnęła teraz płakać razem z nim, ale żadna łza nie spłynęła po jej cienistej, bezkształtnej twarzy. Poczuła lęk, kiedy zauważyła, że cieczy przybywa. Stała teraz po szyję w chłodnym roztworze, a każdy jej ruch był trudniejszy niż uprzednio. Już nie było ścian ani niczego innego. Tylko pustka i ona. Kiedy całe jej ciało skostniało i nadzieja przeminęła tak szybko jak wizja ukochanego, usłyszała dochodzącą z głębi tunelu, którym tu przybyła melodię Czterech pór roku Vivaldiego. Czyżby  umysł podsuwał jej ukochany utwór aby wyrwać ją z okowów mroku?

Rozbolała ją głowa, a muzyka szybko zamilkła. Wydawało jej się, że słyszy utwór gdzieś  w oddali, jakby dochodził z przytłumionego głośnika, ale zignorowała go. Kule na kopulastym suficie lśniły zbyt zachęcająco. Jej prawa ręka już zesztywniała, lewej praktycznie wcale już nie czuła. Z bólem, ogromnie wytężając siłę woli, wyrwała drżącą rękę z mroźnego więzienia i ściągnęła kolejną kulę. Jak poprzednio, jej ciało zrobiło się lekkie, umysł jakby przejrzał przez mrok, a ją porwała realistycznie powstająca wizja.

Przy parapecie brzydkiego, starego okna, otoczonego kremową ścianą, stała młoda dziewczyna z upiętymi w koka niebiesko-białymi włosami. Miała na sobie koszulę w różowo-granatową kratę oraz obcisłe, rurkowe jeansy. W pewnej chwili oparła ręce na biodrach i spojrzała wyzywającym wzrokiem prosto na Ewę, która poczuła przebiegający po jej plecach dreszcz.

- Ewka, co Ty sobie wyobrażasz? – zapytała obrażonym tonem głosu, a dziewczyna wreszcie poznała w niej młodszą o dwa lata siostrę. – Miałyśmy w niedzielę zrobić sobie z Tosią babskie wyjście na zakupy. Wiesz przecież, że bez twojego wyczucia gustu i cennych rad takie wyprawy stracą swój dawny smak i aromat. Rozumiem, że irytujesz się ciągle za zdjęcia, które przypadkiem skasowałam Ci z aparatu, ale są chyba jakieś granice. – pod koniec głos siostry niebezpiecznie zadrżał, a w jej oczach dziewczyna ujrzała łzy. Niebieskowłosa zbliżyła się i łamiącym się głosem dokończyła wypowiedź. – Przestań wreszcie! Wracaj.

Wizja rozmyła się, a dziewczyna znowu samotnie stała w cieczy.
Zdała sobie sprawę, że sztuczny świat dookoła jest cichy, nie wydaje żadnych dźwięków. W swoim otoczeniu nie dojrzała żadnego żywego stworzenia, nawet szczurów, których spodziewała się w podmokniętym kanale. Tego miejsca nie potrafiła skojarzyć z żadnym innym, które kiedykolwiek odwiedziła lub o nim przeczytała. Desperacko zaczęła rozglądać się po identycznych burych ścianach, po których strugami ściekała wiążąca jej ruchy ciecz. Wszystkie elementy były identyczne, niczym doskonałe kopie, poza kopułą nad nią zapełnioną szarymi kulami, w których odnajdowała wizje. Obróciła się ponownie i krzyknęła w głąb najciemniejszego włazu:

- Czy ktoś tu jest? – ściślej mówiąc; usiłowała krzyknąć, bo z jej otwartych ust nie dobył się żaden dźwięk. Myśli zaczęła ponownie ogarniać panika. Gwałtownie wciągnęła powietrze, zauważając jednocześnie brak jakiegokolwiek ruchu klatki piersiowej. Przecież była cieniem, powinna pamiętać.  W kącie swojego pola widzenia spostrzegła jaśniejący bladym światłem tunel. Był dokładnie naprzeciwko drogi, którą tutaj przyszła. Poczuła we wnętrzu siebie dziwną tęsknotę. Na haku przed włazem do cudownego tunelu widziała piękną, idealną, zabarwioną pragnieniem wizji kulę. Postąpiła krok na przód. Podłoże, jak mokry piach, osunęło się spod jej stóp. Runęła całym ciałem do substancji, która wydawała się ją pochłaniać jak żywe stworzenie pokarm. Próbując się ratować złapała kolejną wypustkę na suficie. Urwała ją i wraz z wizją runęła w zimną otchłań.

W białym pomieszczeniu stała trójka ludzi. Artur, parę lat starszy niż na pierwszym widzeniu, trzymał w rękach duży bukiet wspaniałych, świeżych róż, a w drugiej ściskał małą choinkę. Nieco dalej drobna blondynka ze związanymi w dziewczęco wyglądające warkoczyki włosy, Tosia, usiłowała wskoczyć siostrze Ewy na plecy. Niebieskowłosa zaśmiała się, na moment odbiegając myślami od szarej rzeczywistości. Tosia zmieniła się; ubierała się teraz bardziej w czerń i zrobiła sobie na karku mały, ciemny tatuaż przedstawiający śpiącego lisa.

- Hej, Ewka! – odezwała się wreszcie niebieskowłosa dziewczyna, odpychając lekko blondynkę na bok. – Jak widzisz, jest wigilia, Twoje ukochane święto. Mamy choinkę i prezent w postaci Tosi! Mama niestety nie mogła przyjść, bo jest chora. Liczymy, że nam wybaczysz. – siostra miała lepszy humor niż ostatnio. W widzeniu dziewczyna obserwowała jak każdy z każdym przełamuje opłatek i składa sobie wzajemnie życzenia. Nadszedł czas na życzenia dla niej. Zdziwiła się, że to Tosia podeszła jako pierwsza.

- Cześć, Ewa. Twojej siostrze po tylu latach jest naprawdę ciężko, widzę to, ale przyznam tutaj, że nie znam silniejszej osoby. Przyszliśmy dzisiaj, żeby przypomnieć Ci, że ciągle cierpliwie czekamy. Artur bardzo się stara każdego dnia. Na początku spędzał noce w tym pokoju, później Twoja mama namówiła go, żeby zadbał też o siebie, bo trzeba pamiętać, że nie jest robotem. Widzę w ich twarzach, że już nie mogą się doczekać spędzonych z Tobą świąt, rozmów, zabaw. Zrób nam wszystkim ten prezent-niespodziankę i zasiądź z nami do stołu w przyszłe Boże Narodzenie.

Dziewczyna nie słuchała dalej, bo obudził się w jej sercu palący instynkt przetrwania. Zaczęła odgarniać zakrywającą ją ciecz. Z całej siły usiłowała wydostać się z substancji, aby nabrać kolejnego oddechu i, przy okazji, mieć szansę na spełnienie prośby Tosi. Rodzina nigdy bardziej nie potrzebowała jej obecności i chociaż jeszcze nie do końca zdawała sobie sprawę ze swojej sytuacji, była pewna, że musi do nich wrócić.

Zimno substancji powodowało u niej dreszcze i podświadome sztywnienie zziębniętych kończyn. Czuła, że wszystko wokół się rozmazuje, a jej szanse nikną w otchłani. Zapewne tutaj jej historia dobiegłaby końca, gdyby prawa stopa nie natrafiła jakimś cudem na grunt. Słabnąca postać odbiła się od podłoża i po chwili drżąc na całym ciele stała, szybkimi oddechami czerpiąc powietrze. Już wiedziała, że nie pójdzie w kierunku światła, bo zginie wciągnięta w substancję. Nie zobaczy najbardziej wysuniętego w przód wspomnienia, niestety. Zamiast tego spróbuje wrócić pierwszą drogą, może uda jej się powrócić do rodziny. Zdecydowanym ruchem zawróciła i ruszyła do przodu. Substancja stwardniała, poruszanie się zaczęło sprawiać niewyobrażalny ból. Dziewczyna postąpiła ledwie trzy kroki, nie zdążyła nawet wyjść spod kulistego sufitu, a jej ciało paliło żywym ogniem. Zaczęła rozważać, czy dobrze postępuje usiłując wrócić. Może to jej niezdecydowanie, może niepewność pchnęły ją do odczytania kolejnej, wiszącej najbliżej wizji. Obiecała sobie, że to, co tam ujrzy zdecyduje o jej dalszym postępowaniu.

Około pół metra od niej na niskim krześle siedział 40 letni, ciemnoskóry mężczyzna. W jego ciemnych oczach dostrzegała blask, uśmiechnął się smutno, a świadomość dziewczyny przyjęła kuriozalną myśl. Wydało jej się, że widzi ubranego w elegancki, granatowy garnitur swojego narzeczonego, który jest około 15 lat starszy, niż kiedy ostatnio miała okazję z nim rozmawiać. Dziwna wizja nabierała przejrzystości, a ona z coraz większym niedowierzanie śledziła ruchy mężczyzny. Siedział nieco przygarbiony, a za jego postacią dostrzegła szpitalne łóżko i podpiętego do kroplówki pacjenta. Skup się na Arturze, zganiła się w myślach. Mężczyzna miętosił w rękach jakąś karteczkę. W końcu odezwał się usprawiedliwiającym tonem głosu.

- Ewo, przyszedłem się pożegnać. – zamilkł na chwilę. Od tego momentu zaczął ważyć każde słowo, myśleć nad każdą literą. – Minęło zbyt wiele czasu. Nie ślubowaliśmy sobie wierności i trwania przy sobie aż do śmierci, prawdę powiedziawszy nie zawarliśmy nigdy związku małżeńskiego. Mimo to przez te wszystkie lata pamiętałem o rocznicach, opowieściach, odwiedzinach. Stałem się częścią Twojej rodziny, niejedne święta spędziłem z nimi. Wszystko jednak się zmienia, nie chciałem już żyć w samotności. Poznałem wspaniałą kobietę, założyłem rodzinę; oto dzisiaj moja córka kończy 10 lat. – zamilkł, jak gdyby potrzebował czasu do namysłu – Chciałem Ci tylko powiedzieć, że to, że już nie jesteśmy razem nie oznacza, że nie  możesz nas odwiedzić albo liczyć na nasze wsparcie. Jeśli pozwolisz, kiedyś się zaprzyjaźnimy… - Widziała po jego wyrazie twarzy jak bardzo stara się zbudować przekonująco brzmiącą wypowiedź. Była mu wdzięczna, że nie zostawia jej bez słowa, ale jednocześnie czuła kłujące ją we wnętrzu serca igiełki żalu. Dlaczego? Ile czasu minęło między jedną wizją, a drugą? Najwyraźniej wystarczająco żeby zerwał zaręczyny… 

Mężczyzna siedział już dłuższą chwilę w ciszy, a ona nie śmiała mu przerywać. Przełknęła ślinę, kiedy zobaczyła jak człowiek przed nią podnosi się znowu do prostej pozycji siedzącej, najwyraźniej z zamiarem podjęcia utraconego wątku. Przerwała mu cicha melodia dobywająca się z jego kieszeni. Wiosna Antonia Vivaldiego z każdą sekundą przybierała na głośności. Mężczyzna zrobił przepraszającą minę, wstał i wyszedł poza pole jej widzenia, wyciągając telefon komórkowy.

- Halo? Edyta? – tyle zdążyła usłyszeć, zanim znowu zatonęła w myślach. Ta wizja ciągle trwała, była zdecydowanie dłuższa niż wszystkie poprzednie. Jaki wydarzenie zmusiło jej niedoszłego małżonka, wiernego fana country, do ustawienia fragmentu koncertu skrzypcowego na dzwonek?

W tym momencie wizja urwała się jak przecięta nożem. Cienista postać stała w bezruchu po środku morza tajemniczej cieczy. Nie zdecydowała jeszcze, czy powinna wracać. Czy ktoś jeszcze na nią czekał?


v   


W klaustrofobicznym, szpitalnym pokoju zawierającym dwa łóżka stała dwójka ludzi w białych fartuchach i rozmawiała przyciszonym głosem. Pomieszczenie było niemal puste; jedynie przy oknie na łóżku leżała pacjentka. Kobieta miała spokojny uśmiech na rozluźnionej twarzy, a jej jasne włosy swobodnie leżały w nieładzie na pościeli. Obok, na niskiej szafce, można było zauważyć smukły, porcelanowy wazon z dawno uschniętymi różami, oprawione w ręcznie zdobioną kolorowymi sznurkami ramkę zdjęcie, na którym widniał wizerunek trzech roześmianych nastolatek lub małą, sztuczną choinkę, wystającą z szufladki. Stanowisko przy pacjentce sprawiało wrażenie dawno nie odwiedzanego, zapomnianego. Jedyną zmieniającą się tutaj rzeczą był stan kroplówki, cała reszta wyglądała jak zatrzymana w czasie.

- Zastanawialiśmy się już dłuższy czas czy nie odpiąć jej od podtrzymującej życie aparatury, ale, ponieważ nie było natychmiastowej potrzeby na zwolnienie miejsca, nikt nie podjął się skrócenia życia pani Ewy Wolny. – powiedział z zająknięciem młody chłopak z mocno pokrytymi żelem brązowymi włosami, prawdopodobnie pielęgniarz. Zwracał się z wyjaśnieniem do niskiej, nieco pulchnej kobiety w średnim wieku o pogodnym wyrazie twarzy.

- Ile czasu to już trwa? – zapytała, zamyślając się. Chłopak drgnął i podszedł do łóżka pacjentki, a następnie pochylił się nad tabliczką przypiętą do ramy. Dłuższą chwilę śledził tekst, zanim udzielił odpowiedzi zmartwionym głosem.

- Leży tutaj od  1991 roku, to już ponad 20 lat! – obejrzał się na lekarkę, zanim zdecydował się kontynuować. – Kiedyś przychodziła rodzina, jej facet, a teraz… co roku, przychodzą dwie kobiety, jedna zawsze ma inny kolor włosów… Budzik pozwoliłby już na odpięcie…

- Idź po Sarę. – odparła chłodno kobieta – Powiedz, że nadszedł czas.

Po wyjściu chłopaka, kobieta wolnym krokiem skierowała się do łóżka. Spojrzała ze smutkiem na oblicze kobiety, a następnie na monitor funkcji życiowych. Szpital uzyskał zgodę na odłączenie pacjentki ponad 2 lata temu, ale nikt się nie podjął. Najgorsze zadanie znowu spadało na nią…

Oblicze trwającej w śpiączce kobiety było spokojne, jak gdyby trwający nieprzerwanie sen był najnaturalniejszą w świecie czynnością. Na jej twarzy nie było żadnej zmarszczki, a usta wydawały układać się w uśmiechu. Lekarka potrząsnęła głową i sięgnęła do przycisku, nie mogła okazywać słabości.

- Proszę… - z trudem, wypowiedziane zachrypniętym głosem słowo dobiegło z dołu. Ręka lekarki zamarła w powietrzu, a ona sama wzdrygnęła się i skierowała wzrok na twarz pacjentki. Na obliczu pojawiły się drobne zmarszczki, a usta kobiety powoli zaczęły układać się w kolejne litery. Po chwili znów przemówiła. – Proszę nie odłączać… ja jeszcze żyję…

Lekarka zaczerwieniła się i gwałtownie podniosła się do pionu. Na twarzy leżącej kobiety powoli pojawiał się uśmiech. Gwałtownie otwarła piękne, szmaragdowo zielone i pełne chęci życia oczy.

środa, 13 czerwca 2018

Oczy są zwierciadłem duszy


Oczy są zwierciadłem duszy.

Obudziłam się wraz ze świtaniem słońca. Niespiesznie zjadłam śniadanie, obserwując przez okno pusty rynek miasta. Wiał dosyć mocny wiatr, a duże krople deszczu rozbryzgiwały się na mojej szybie. Mieszkałam wtedy w starym, brzydkim bloku z betonu, który chyba przez paskudną omyłkę stał tuż przy centrum miasteczka. Bez słowa uprzątnęłam naczynia po śniadaniu i starłam kurze, pragnąc dodać mieszkaniu choć odrobinę dawnego blasku i świeżości. Kiedy wybrałam się na spacer, dochodziła siódma. Zaryglowałam drzwi i kątem oka spostrzegłam wołającą do mnie „dzień dobry” sąsiadkę, 40 letnią matkę dwójki dzieci, która mieszkała po prawej. Uśmiechnęłam się przyjaźnie i skinęłam głową kobiecie, która każdego ranka jechała dwie godziny za miejscowość aby pracować na jedzenie dla rodziny. Silna kobieta, dodałam w myślach, podziwiając jej niezłomność. Marta Kruk miała jeszcze na głowie niepełnosprawnego męża, który, niestety, nie radził już sobie z prostymi czynnościami. Mężczyzna w wyniku wypadku samochodowego został sparaliżowany od pasa w dół i porusza się na wózku.                                                                           

 Skoro opowiadam już o niepełnosprawnościach, wypadałoby wspomnieć o mnie. Aczkolwiek nie uważam się za osobę chorą, raczej inną. Od urodzenia żyję w nieprzerwanej ciszy, jestem głuchoniema. Jednak ze swojej słabości uczyniłam moją siłę i cząstkę życia.  Cisza bywa przekleństwem dla wielu – w wyniku obserwacji spostrzegłam, że władający mową ludzie  w większości nie potrafią wysiedzieć paru minut sam na sam ze swoimi myślami i sumieniem. Chętnie za to zagłuszają je nerwowym śmiechem czy też czczymi zbiorami zdań.

Milczenie jest sztuką.      
                         
Obserwacja otaczającego nas świata jest sztuką.

Moim skromnym zdaniem to oczy są prawdziwym zwierciadłem duszy, a przy okazji pełnią też funkcję mojego najsilniejszego zmysłu. Z poszarzałego nieba, otulonego chmurami sufitu miasta, opadała drobna, przyjemna mżawka. Uśmiechnęłam się do naturalnego sklepienia. Pamiętam, jak kiedyś marzyłam, by dołączyć do baranków na niebie, aby na ich grzbietach obserwować cudny świat. Moje ciemne włosy zdążyły nieco zawilgnąć, zanim weszłam do sklepu. Nieraz myślałam, że to zabawne, że całe życie kieruję według utartych któregoś dnia schematów; co dzień odwiedzam ten sam warzywniak, później udaję się do kawiarni, w której dorywczo pracuję jako kelnerka, następnie wracam do domu, zabieram pieniądze i ruszam w tętniące życiem miasto, aby dołączyć się do roześmianych gromad nastolatków, czujących się niczym władcy życia. Ledwie zapłaciłam za marchew i, otwierając drzwi kawiarenki „Marzenie”,  pomyślałam, że pora coś zmienić, kiedy naprzeciw wyszła mi rudowłosa kobieta o surowym spojrzeniu. Jak mogłam zapomnieć, że lokal ma nową właścicielkę?

Otwierała już usta w pytaniu, więc uprzedziłam ją, szybkim ruchem wydobywając z przewieszonej przez ramię skórzanej torby notes z długopisem. Na jej twarzy malowało się pytanie, a w oczach zaskoczenie – pewnie dlatego żadne słowo nie opuściło otwartych ust. Wyglądała na tyle komicznie, żebym uśmiechnęła się lekko, szybko notując informację.

„Nazywam się  Julia Kamińska, pracuję tutaj jako kelnerka. Jestem głuchoniema.”

Nie cierpię w ten sposób przedstawiać swojej inności, ale niestety nie miałam innego wyjścia. Kobieta przez dłuższą chwilę kuriozalnym spojrzeniem szarych oczu mierzyła zeszyt, jakby szukając we wszystkim drugiego dna. Wreszcie, chyba uświadamiając sobie, że dalej cierpliwie czekam, aż zejdzie mi z drogi, spojrzała na mnie z pobłażaniem i krzyknęła, chyba głośno, bo aż ludzie na ulicy 500m dalej zaczęli się oglądać. Ja stałam nieporuszona, odszyfrowując z  przekaz z jej wciąż przyspieszających ruchów warg.

„Teraz ja decyduję czy tu pracujesz, czy nie! I zdecydowałam, że inwalida mi gości obsługiwać nie będzie.”

Obserwowałam ją ze spokojem, zastanawiając się na ile poważnie i świadomie mówi. Pewnie gdybym mogła jak ona w pełni posługiwać się mową, teraz zapytałabym ją która według niej niepełnosprawność jest gorsza; fizyczna czy też umysłowa… Westchnęłam bezgłośnie, widząc grupkę gapiów, która, sądząc po ich wyrazach twarzy, właśnie kłóciła się z nową właścicielką. Nie wiem, co im wtedy powiedziała, ponieważ stała tyłem do mnie. Cóż, witaj zmiano!

„Dorka to jednak miała nasrane we łbie!”

Skwitowała baba, zatrzaskując za sobą szklane drzwi kawiarenki.  Pewnie w najbliższej przyszłości pożałuje tego ruchu, kiedy spostrzeże siatkę pęknięć powstałą na gustownie zdobionym szkle. Dora była idealną szefową; miła, zawsze uśmiechnięta i pomocna kobieta. Że też los obdarzył ją równie perfidną siostrą. Schowałam notes, wyminęłam awanturujących się na ulicy ludzi i ruszyłam wolnym spacerem w kierunku domu. Nie dalej niż za 10 minut wspięłam się po drewnianych schodach na moją klatkę. Znowu ktoś tam u góry zechciał spłatać mi psikusa, odwracając moje życie z naturalnego biegu, pomyślałam, kiedy ujrzałam idącą w moim kierunku niechlujnie ubraną blondynkę. Dziewczyna była ledwie nastolatką, która dostała się w niewłaściwe towarzystwo, a każdego dnia na własnej skórze odczuwała konsekwencje błędów. Miała długie, kręcone włosy i błagalnie śledzące każdy mój ruch zapadnięte w głąb bladej twarzy wielkie oczy, niczym u noworodka. Liczyła sobie ledwie 16 lat, mieszkała w ciasnym pokoju na lewo ode mnie i, jak dowiedziałam się po chwili, poroniła dwa dni temu. Ramiona i cała jej postura była okryta dziurawym, zakurzonym pledem w brudnoróżowej barwie. Spod prowizorycznego płaszcza wystawały znoszone spodenki, okrywające, chude nogi z widocznymi niebieskawymi żyłami oraz sweter pełniący funkcję jej bluzki. Potrząsnęłam głową, odpędzając myśli i wygrzebałam klucze z torby. Ledwie zdążyłam włożyć klucz do zamka, kiedy dziewczyna złapała mnie za rękę i uwiesiła się na niej. Naturalnie, że jej nie utrzymałam i teraz tylko patrzyłam w niemym pytaniu. Ramiona zaczęły jej drżeć, kiedy podniosła na mnie twarz już płakała. Mówiła nieskładnie i niewyraźnie, przez co miałam problem ze zrozumieniem. Wyrwałam wreszcie rękę z jej uścisku i zaczęłam rozmowę przy pomocy zeszytu, jednocześnie usiłując zrozumieć co dotychczas do mnie powiedziała.

„Co się stało? Jeśli masz jakiś problem mogę zaprosić cię na herbatę i rozmowę. Proszę, mów wyraźniej…”

Dziewczyna ryczała dalej. Po chwili zorientowała się, że trzymam jej przed nosem zapisaną kartkę. Wzięła, przeczytała, wykonała gest, że chce długopis. Zmarszczyłam brwi. Przecież może mówić, więc w czym problem? Chyba zrobiłam się miękka, bo podałam jej co chciała i otworzyłam wreszcie drzwi. Wbrew wszystkiemu lubię rozmawiać z innymi, ale większość nie jest odpowiednio cierpliwa i po prostu nie chce im się czekać na reakcję. Dziewczyna oddała notes.

„Poroniłam. Boże, zabije mnie… spuściłam jego prochy w kiblu, nie mam gdzie nocować, pomocy! Albo lepiej sama się zabiję. Potrzebuję pomocy, rozmowy, nie jestem użalającą się nastolatką, ja jestem wrakiem!”

Jedno zdanie i tyle emocji… nie mam planów na wieczór, niech wchodzi. Gestem zaprosiłam ją do środka. Zaczęła mi dziękować i płakała dalej. Kazałam jej usiąść przy stole w kuchni i zrobiłam nam herbaty. Dziewczyna szybko oddychała, połykając łzy. Od zawsze wiedziałam, że moi sąsiedzi po lewej są patologiczni, ale dilerki to bym nie wymyśliła. Mój zeszyt do rozmów był gruby i do połowy zapisany. Spojrzałam na jego mokrą ostatnią stronę, gdzie litery zapisane czarnym tuszem zdążyły już się rozmazać i oceniłam, że na całą tę rozmowę to mi go zwyczajnie szkoda. Przyniosłam inny, taki bez ważniejszych zapisek, oprawiony w czarny materiał zeszyt. Otworzyłam i zapisałam zdanie, nie wiedząc jeszcze, ile nowości wprowadzi w moje życie zarówno ta jedna rozmowa jak i wydarzenia, które po niej nastąpią. Dziewczyna, ściskając w rękach parzący kubek, podniosła na mnie wzrok. W jej oczach widziałam wdzięczność. Zapowiada się ciekawa noc…

„Opowiedz od początku. Jeśli naprawdę nie masz gdzie spać, mogę cię przenocować – nie martw się. Mieszkam tutaj sama od pięciu lat, więc współlokatorka dobrze mi zrobi. Jak zaczęły się twoje problemy, bo teraz, jak widzę, jesteś już w głębokiej… dziurze, oczywiście.”

Napisałam.  Zobaczyłam blady uśmiech na twarzy blondynki, wiedziałam, że żart, choćby i najsłabszy, wzorowo spełnił funkcję lodołamacza. Dziewczyna brudną, chudą ręką przysunęła do siebie notes, wyraźnie czerpiąc przyjemność z mojego zainteresowania.

„Źródła problemów mogłabym wymieniać aż skończyłyby się strony w zeszycie…”

„Przyniosę następny jeśli będzie trzeba.”

„Dziękuję. Byłam zdesperowana, nie wierzę, że tyle Ci powiedziałam. Rodzice nigdy się mną nie interesowali, oceny w szkole nie były wybitne, znajomych nie było. Pojawił się on, rozprowadzał białko, zaczynał od blotterów. Płacił parę tysięcy niebieskim za spokój na rok.”

„Co sprzedawał?!”

„Blotter – LSD, białko – amfa.”

Słownictwo naukowe, jak widzę. Ciekawa jestem tylko dlaczego młody diler jeszcze nie odszedł na wieczny spoczynek, skoro dziewczyna tak chętnie rozpowiada. Chyba jednak jestem bezduszna…

„Pojawił się, zaproponował mieszkanie i pieniądze za… no, właśnie. Jak się wprowadziłam przestało być znośnie, bo o tym, że kiedyś moje życie było dobre nie mam nic do powiedzenia. Kiedyś…”

Zadrżała jej ręka i znowu wybuchnęła płaczem. Cierpliwie czekałam aż skończy, ale najwyraźniej aktualny napad był dłuższy. Było mi jej nieco żal, ale bardziej tak formalnie niż w sercu. Dawno nikomu nie współczułam, chyba się odzwyczaiłam.

„Kiedyś… przyprowadził znajomych… popili… zgwałcili mnie.”

Przeczytałam dwa razy zanim do mnie dotarło. W szoku patrzyłam na ten pergamin, czując wewnętrzną wściekłość. Chciałam przytulić dziewczynę, ale bałam się żeby źle tego nie odebrała, więc dalej siedziałam w miejscu, patrząc ze smutkiem. Trzęsła się cała, zmoczyła sobie łzami bluzkę, najprawdopodobniej odtwarzając okropne wspomnienie w pamięci. Chciałam powiedzieć, że nie jest sama na tym świecie, ale ona dalej pisała. Pozostało mi czekanie w milczeniu. Milczeniu, które pierwszy raz uznałam za przekleństwo.

„Zaszłam w wieku piętnastu lat! Rozumiesz to? Siedziałam po tym pół roku na ulicy, zanim wróciłam do tego mieszkania. Poroniłam przedwczoraj, chyba ze stresu. Wściekłam się, wrzuciłam z pięć dilpaków do kibla, spuściłam. Teraz gram tego świństwa kosztuje ponad stówę. Jak on mnie nie zamorduje to będzie cud. Ewentualnie wiesz co będzie chciał? No wiesz! A ja go nienawidzę.”

„On, czyli? Ile ma lat?”

„Starszy jest.”

„Nieważne - idź spłukać łzy, umyj się i przebierz w coś czystego. Poszukaj czegoś w szafie. Będziemy gadać dalej jak odetchniesz.”

Wyszła szybko, oglądając się, nerwowo. Pogrążyłam się w czarnych myślach, kiedy pięć minut później weszła do łazienki. Zdałam sobie sprawę z czystej błahostki, która będzie mi komplikowała życie, dopóki ona będzie tu mieszkać. Normalnie ludzie pukają do drzwi łazienki, żeby sprawdzić, czy ktoś tam jest. Ja mogę zapukać, ale niewiele mi to da. W poważnych sytuacjach myślę o głupotach, skarciłam się szybko. Uśmiechnęłam się rozbawiona.
Postanowiłam zapewnić dziewczynie rodzinną atmosferę, której zapewne tak potrzebowała przez cały okres dorastania. Przecież gdyby miała w domu miłość, najprawdopodobniej nigdy jej historia nie potoczyłaby się tym torem. Nigdy nie miałam własnych dzieci, choć młodsze ode mnie, dwudziestopięciolatki, w normalnych warunkach zachodzą w ciążę lub wychodzą za mąż.  Postanowiłam, że przez te parę godzin, które pozostały do świtu lub też zanim dziewczyna się wyprowadzi, dam jej rodzinny dom. Obie tego potrzebowałyśmy.

Zdążyłam już poczuć się matką, kiedy dziewczyna wyszła z łazienki odświeżona, ale w dawnym ubraniu, podziękowała i szybko zniknęła za drzwiami. Nieco się zawiodłam, trochę zirytowałam. No ale krzyczeć mi nie wolno… niestety. Położyłam się spać ledwie piętnaście minut później, zmęczona ostatnimi wydarzeniami.


Rano obudziło mnie potrząsanie za ramiona przez wyraźnie zdenerwowanego stróża prawa, który wtykał mi pod nos swoją lśniącą odznakę. Chłopak był młody, po jego twarzy spływały strugi potu. Oczy miał rozbiegane, wyraźnie coś go poruszyło. Mówił szybko i bardzo niewyraźnie. Nie potrafiłam w żaden sposób go zrozumieć. Może to przez 3 godziny snu ostatniej nocy, może przez inne czynniki. Za nim stał poważny, starszy już mężczyzna, który wyglądał na wyraźnie znudzonego wszystkim, co dzieje się dookoła.

Westchnęłam ciężko i usiadłam na łóżku. Miałam na sobie długą, różaną koszulę nocną. Przewróciłam oczami, kiedy młodszy z gości zastąpił mi drogę ze swoją odznaką i notesikiem. Błagalnie popatrzyłam się na jego dziennik sprawy, zmęczona ciągłym niezrozumieniem i wykonałam gest proszący o danie i minuty. Jakby facet z tyłu nie zrugał chłopaka, naprawdę wyrzuciłabym tę jego odznakę przez okno, tak blisko przy mi ją trzymał przy twarzy. Ręka mu drżała. Wreszcie zostałam przepuszczona. Migiem się ubrałam w szare dresy i czarną bluzkę bez rękawów, porwałam zeszyt z półki (ten z wczorajszą rozmową podświadomy głos kazał mi wrzucić do szuflady i zachować w tajemnicy) i wróciłam do policjantów, którzy zdążyli już usiąść na pomarańczowej kanapie w salonie. Podałam zapisany krótkim, typowym wyjaśnieniem notes starszemu z mężczyzn, całkowicie ignorując nie przestającego gadać młodzika. Policjant zagłębił się w tekst, co chwila marszcząc krzaczaste brwi. Miał pociągłą, pokrytą zmarszczkami, śniadą twarz i bystre, przebiegle patrzące brązowe oczy. Był schludnie ubrany w czysty, mimo  że nie najnowszy niebieski mundur. Jego towarzysz sprawiał wrażenie za wszelką cenę usiłującego się przypodobać nowicjusza, który ledwie parę miesięcy wstecz odebrał dokumenty uprawniające go do służby w zawodzie.  Miał duże, błękitne oczy, szukające z niepokojem drugiego dna w każdym otaczającym go przedmiocie. Jeśli tylko nabierze wprawy i nieco się uspokoi, będzie jednym z najlepszych, podsumowałam. Notes wrócił do mnie, a na pergaminie spostrzegłam napisane pochyłym, równym pismem zwięzłe wyjaśnienie.

„Nazywam się Artur Hooh, przed chwilą odwiedziłem pańskiego sąsiada, Andrzeja Gawrona, który, jak się okazało przedawkował narkotyki ze skutkiem śmiertelnym. Jego… siostrzenica, Amanda, wezwała nas dzisiejszego ranka. Chcielibyśmy zadać Pani parę pytań. Na marginesie, przepraszam za wyważenie drzwi, ale nie odpowiadała Pani na nasze wielokrotne dobijanie się do mieszkania.”

Super, pomyślałam, znowu trzeba będzie wzywać ekipę remontową. Nie zapytałam mojej wczorajszej towarzyszki o imię, ale podejrzewałam, że to ona przedstawiła się jako domniemana siostrzenica zmarłego, co by wskazywało, że patologiczna rodzina była jeszcze bardziej patologiczna, niż myślałam wczoraj. Zanotowałam odpowiedź, wyrażając zgodę na przesłuchanie, wobec tego chłopaczek wyciągnął zeszyt przesłuchań, zapisał moje dane osobowe i spojrzał wyczekująco na Hooha, który zaczął wyraźnie i spokojnie zadawać mi pytania. Ja odpisywałam na papierze.

„Co robiła Pani wczorajszego wieczoru i gdzie Pani się znajdowała?”

Zgodnie z prawdą opowiedziałam o jakże nudnym dniu, później jeszcze krótka opowieść o rozmowie z Amandą. Z jakichś powodów nie wspomniałam ani o kurzącym się na dnie szuflady czarnym zeszycie ani o ciąży dziewczyny. Kiedy zdałam sobie z tego sprawę, usiłowałam to naprawić, pisząc, że zapomniałam dodać fragmentu rozmowy, ale zdenerwowany jakimś odebranym w międzyczasie telefonem facet zignorował moje wyznanie. Pytali jeszcze o moje relacje z sąsiadami i inne pierdoły, aż ostatecznie ulotnili się około godziny 15. Zrezygnowana i zmęczona z trudem ustawiłam drzwi w ich pierwotnej pozycji;  później zasiądę do komputera i napiszę e-mail do ekipy, gdzie już jestem prawie stały klientem jeśli chodzi o drzwi wejściowe. Sama już nie wiem czy los bardziej eksperymentuje z moim życiem, czy robi zeń tandetną komedię. Moją melancholię przerwały kolejne niezapowiedziane odwiedziny. Z rezygnacją podniosłam wzrok na wystraszoną, wychudłą blondynkę. Przyniosłam zeszyt ze wczorajszej pogawędki, żegnając się w dniu dzisiejszym ze spokojem i samotnością.

„Słyszałam, że przedawkował… Amando. Gratulacje, jesteś wolna.”

Nawet na piśmie potrafię brzmieć zbyt pretensjonalnie. Efekt niezamierzony, jakby ktoś pytał, zwyczajnie szkoda mi pieniędzy na kolejny wydatek remontowy.

Coś było jednak nie tak. Dziewczyna chwiejnie podeszła do stołu, łzy pociekły jej z twarzy. Patrzyłam zdumiona, pragnąc z całego serca zmienić wydźwięk napisanych już słów. Tym razem nie pisała, spojrzała prosto na mnie szarymi oczami i szepnęła dwa słowa. Niezwykle wyraźnie. Nie potrzebowała kartki.

„Zabiłam go.”

Znowu się popłakała. Wyjąc, odsunęła mój komputer, umieszczając go na stoliku do kawy. Prawie położyła się na stole. Wróciła do prostej pozycji, oddychała ciężko, jak tonący, łapiąc powietrze nerwowymi haustami.

„Przepraszam za wizytę policji… za drzwi… jestem okropna…”

W milczeniu zanotowałam krótką odpowiedź i podsunęłam jej pod nos, czując się niemal jak psycholog więzienny.

„Przedawkował, kochana. Jego nałóg nie był Twoją winą.”

Przecież ledwie wczorajszego wieczoru widziałam jaką moc ma jej rzucanie słów na wiatr. Nie szkodzi, jest jeszcze młoda i dużo przeszła. Pragnęłam ją pocieszyć, pokazać jej, że chętnie zostanę dla niej wsparciem.  Nie miałam pojęcia dlaczego tak przejęła się tą śmiercią, ale byłam gotowa zapewnić jej mieszkanie. W końcu miałam sprawdzić się w roli matki…

„Nie przedawkował. Przyjął amfę z koką, mieszankę… zgadnij kto to zmieszał.”