Oczy są zwierciadłem duszy.
Obudziłam
się wraz ze świtaniem słońca. Niespiesznie zjadłam śniadanie, obserwując przez
okno pusty rynek miasta. Wiał dosyć mocny wiatr, a duże krople deszczu
rozbryzgiwały się na mojej szybie. Mieszkałam wtedy w starym, brzydkim bloku z
betonu, który chyba przez paskudną omyłkę stał tuż przy centrum miasteczka. Bez
słowa uprzątnęłam naczynia po śniadaniu i starłam kurze, pragnąc dodać
mieszkaniu choć odrobinę dawnego blasku i świeżości. Kiedy wybrałam się na
spacer, dochodziła siódma. Zaryglowałam drzwi i kątem oka spostrzegłam wołającą
do mnie „dzień dobry” sąsiadkę, 40 letnią matkę dwójki dzieci, która mieszkała
po prawej. Uśmiechnęłam się przyjaźnie i skinęłam głową kobiecie, która każdego
ranka jechała dwie godziny za miejscowość aby pracować na jedzenie dla rodziny.
Silna kobieta, dodałam w myślach, podziwiając jej niezłomność. Marta Kruk miała
jeszcze na głowie niepełnosprawnego męża, który, niestety, nie radził już sobie
z prostymi czynnościami. Mężczyzna w wyniku wypadku samochodowego został sparaliżowany
od pasa w dół i porusza się na wózku.
Skoro opowiadam już o niepełnosprawnościach, wypadałoby wspomnieć o
mnie. Aczkolwiek nie uważam się za osobę chorą, raczej inną. Od urodzenia żyję
w nieprzerwanej ciszy, jestem głuchoniema. Jednak ze swojej słabości uczyniłam
moją siłę i cząstkę życia. Cisza bywa
przekleństwem dla wielu – w wyniku obserwacji spostrzegłam, że władający mową
ludzie w większości nie potrafią
wysiedzieć paru minut sam na sam ze swoimi myślami i sumieniem. Chętnie za to
zagłuszają je nerwowym śmiechem czy też czczymi zbiorami zdań.
Milczenie
jest sztuką.
Obserwacja
otaczającego nas świata jest sztuką.
Moim
skromnym zdaniem to oczy są prawdziwym zwierciadłem duszy, a przy okazji pełnią
też funkcję mojego najsilniejszego zmysłu. Z poszarzałego nieba, otulonego
chmurami sufitu miasta, opadała drobna, przyjemna mżawka. Uśmiechnęłam się do
naturalnego sklepienia. Pamiętam, jak kiedyś marzyłam, by dołączyć do baranków na niebie, aby na ich
grzbietach obserwować cudny świat. Moje ciemne włosy zdążyły nieco zawilgnąć,
zanim weszłam do sklepu. Nieraz myślałam, że to zabawne, że całe życie kieruję
według utartych któregoś dnia schematów; co dzień odwiedzam ten sam warzywniak,
później udaję się do kawiarni, w której dorywczo pracuję jako kelnerka,
następnie wracam do domu, zabieram pieniądze i ruszam w tętniące życiem miasto,
aby dołączyć się do roześmianych gromad nastolatków, czujących się niczym
władcy życia. Ledwie zapłaciłam za marchew i, otwierając drzwi kawiarenki
„Marzenie”, pomyślałam, że pora coś
zmienić, kiedy naprzeciw wyszła mi rudowłosa kobieta o surowym spojrzeniu. Jak
mogłam zapomnieć, że lokal ma nową właścicielkę?
Otwierała
już usta w pytaniu, więc uprzedziłam ją, szybkim ruchem wydobywając z
przewieszonej przez ramię skórzanej torby notes z długopisem. Na jej twarzy
malowało się pytanie, a w oczach zaskoczenie – pewnie dlatego żadne słowo nie
opuściło otwartych ust. Wyglądała na tyle komicznie, żebym uśmiechnęła się
lekko, szybko notując informację.
„Nazywam
się Julia Kamińska, pracuję tutaj jako
kelnerka. Jestem głuchoniema.”
Nie cierpię
w ten sposób przedstawiać swojej inności, ale niestety nie miałam innego
wyjścia. Kobieta przez dłuższą chwilę kuriozalnym spojrzeniem szarych oczu
mierzyła zeszyt, jakby szukając we wszystkim drugiego dna. Wreszcie, chyba
uświadamiając sobie, że dalej cierpliwie czekam, aż zejdzie mi z drogi,
spojrzała na mnie z pobłażaniem i krzyknęła, chyba głośno, bo aż ludzie na
ulicy 500m dalej zaczęli się oglądać. Ja stałam nieporuszona, odszyfrowując
z przekaz z jej wciąż przyspieszających
ruchów warg.
„Teraz ja
decyduję czy tu pracujesz, czy nie! I zdecydowałam, że inwalida mi gości
obsługiwać nie będzie.”
Obserwowałam
ją ze spokojem, zastanawiając się na ile poważnie i świadomie mówi. Pewnie
gdybym mogła jak ona w pełni posługiwać się mową, teraz zapytałabym ją która
według niej niepełnosprawność jest gorsza; fizyczna czy też umysłowa…
Westchnęłam bezgłośnie, widząc grupkę gapiów, która, sądząc po ich wyrazach
twarzy, właśnie kłóciła się z nową właścicielką. Nie wiem, co im wtedy
powiedziała, ponieważ stała tyłem do mnie. Cóż, witaj zmiano!
„Dorka to
jednak miała nasrane we łbie!”
Skwitowała
baba, zatrzaskując za sobą szklane drzwi kawiarenki. Pewnie w najbliższej przyszłości pożałuje tego
ruchu, kiedy spostrzeże siatkę pęknięć powstałą na gustownie zdobionym szkle.
Dora była idealną szefową; miła, zawsze uśmiechnięta i pomocna kobieta. Że też
los obdarzył ją równie perfidną siostrą. Schowałam notes, wyminęłam
awanturujących się na ulicy ludzi i ruszyłam wolnym spacerem w kierunku domu.
Nie dalej niż za 10 minut wspięłam się po drewnianych schodach na moją klatkę. Znowu
ktoś tam u góry zechciał spłatać mi psikusa, odwracając moje życie z
naturalnego biegu, pomyślałam, kiedy ujrzałam idącą w moim kierunku niechlujnie
ubraną blondynkę. Dziewczyna była ledwie nastolatką, która dostała się w
niewłaściwe towarzystwo, a każdego dnia na własnej skórze odczuwała
konsekwencje błędów. Miała długie, kręcone włosy i błagalnie śledzące każdy mój
ruch zapadnięte w głąb bladej twarzy wielkie oczy, niczym u noworodka. Liczyła sobie
ledwie 16 lat, mieszkała w ciasnym pokoju na lewo ode mnie i, jak dowiedziałam
się po chwili, poroniła dwa dni temu. Ramiona i cała jej postura była okryta
dziurawym, zakurzonym pledem w brudnoróżowej barwie. Spod prowizorycznego płaszcza wystawały znoszone spodenki,
okrywające, chude nogi z widocznymi niebieskawymi żyłami oraz sweter pełniący
funkcję jej bluzki. Potrząsnęłam głową, odpędzając myśli i wygrzebałam klucze z
torby. Ledwie zdążyłam włożyć klucz do zamka, kiedy dziewczyna złapała mnie za
rękę i uwiesiła się na niej. Naturalnie, że jej nie utrzymałam i teraz tylko
patrzyłam w niemym pytaniu. Ramiona zaczęły jej drżeć, kiedy podniosła na mnie
twarz już płakała. Mówiła nieskładnie i niewyraźnie, przez co miałam problem ze
zrozumieniem. Wyrwałam wreszcie rękę z jej uścisku i zaczęłam rozmowę przy
pomocy zeszytu, jednocześnie usiłując zrozumieć co dotychczas do mnie powiedziała.
„Co się
stało? Jeśli masz jakiś problem mogę zaprosić cię na herbatę i rozmowę. Proszę,
mów wyraźniej…”
Dziewczyna
ryczała dalej. Po chwili zorientowała się, że trzymam jej przed nosem zapisaną
kartkę. Wzięła, przeczytała, wykonała gest, że chce długopis. Zmarszczyłam
brwi. Przecież może mówić, więc w czym problem? Chyba zrobiłam się miękka, bo
podałam jej co chciała i otworzyłam wreszcie drzwi. Wbrew wszystkiemu lubię
rozmawiać z innymi, ale większość nie jest odpowiednio cierpliwa i po prostu nie
chce im się czekać na reakcję. Dziewczyna oddała notes.
„Poroniłam.
Boże, zabije mnie… spuściłam jego prochy w kiblu, nie mam gdzie nocować,
pomocy! Albo lepiej sama się zabiję. Potrzebuję pomocy, rozmowy, nie jestem
użalającą się nastolatką, ja jestem wrakiem!”
Jedno zdanie
i tyle emocji… nie mam planów na wieczór, niech wchodzi. Gestem zaprosiłam ją
do środka. Zaczęła mi dziękować i płakała dalej. Kazałam jej usiąść przy stole
w kuchni i zrobiłam nam herbaty. Dziewczyna szybko oddychała, połykając łzy. Od
zawsze wiedziałam, że moi sąsiedzi po lewej są patologiczni, ale dilerki to bym
nie wymyśliła. Mój zeszyt do rozmów był gruby i do połowy zapisany. Spojrzałam
na jego mokrą ostatnią stronę, gdzie litery zapisane czarnym tuszem zdążyły już
się rozmazać i oceniłam, że na całą tę rozmowę to mi go zwyczajnie szkoda.
Przyniosłam inny, taki bez ważniejszych zapisek, oprawiony w czarny materiał
zeszyt. Otworzyłam i zapisałam zdanie, nie wiedząc jeszcze, ile nowości
wprowadzi w moje życie zarówno ta jedna rozmowa jak i wydarzenia, które po niej
nastąpią. Dziewczyna, ściskając w rękach parzący kubek, podniosła na mnie
wzrok. W jej oczach widziałam wdzięczność. Zapowiada się ciekawa noc…
„Opowiedz od
początku. Jeśli naprawdę nie masz gdzie spać, mogę cię przenocować – nie martw
się. Mieszkam tutaj sama od pięciu lat, więc współlokatorka dobrze mi zrobi.
Jak zaczęły się twoje problemy, bo teraz, jak widzę, jesteś już w głębokiej…
dziurze, oczywiście.”
Napisałam. Zobaczyłam blady uśmiech na twarzy blondynki,
wiedziałam, że żart, choćby i najsłabszy, wzorowo spełnił funkcję lodołamacza.
Dziewczyna brudną, chudą ręką przysunęła do siebie notes, wyraźnie czerpiąc
przyjemność z mojego zainteresowania.
„Źródła
problemów mogłabym wymieniać aż skończyłyby się strony w zeszycie…”
„Przyniosę
następny jeśli będzie trzeba.”
„Dziękuję.
Byłam zdesperowana, nie wierzę, że tyle Ci powiedziałam. Rodzice nigdy się mną
nie interesowali, oceny w szkole nie były wybitne, znajomych nie było. Pojawił
się on, rozprowadzał białko, zaczynał od blotterów. Płacił parę tysięcy
niebieskim za spokój na rok.”
„Co
sprzedawał?!”
„Blotter –
LSD, białko – amfa.”
Słownictwo
naukowe, jak widzę. Ciekawa jestem tylko dlaczego młody diler jeszcze nie
odszedł na wieczny spoczynek, skoro dziewczyna tak chętnie rozpowiada. Chyba
jednak jestem bezduszna…
„Pojawił
się, zaproponował mieszkanie i pieniądze za… no, właśnie. Jak się wprowadziłam
przestało być znośnie, bo o tym, że kiedyś moje życie było dobre nie mam nic do
powiedzenia. Kiedyś…”
Zadrżała jej
ręka i znowu wybuchnęła płaczem. Cierpliwie czekałam aż skończy, ale
najwyraźniej aktualny napad był dłuższy. Było mi jej nieco żal, ale bardziej
tak formalnie niż w sercu. Dawno nikomu nie współczułam, chyba się
odzwyczaiłam.
„Kiedyś…
przyprowadził znajomych… popili… zgwałcili mnie.”
Przeczytałam
dwa razy zanim do mnie dotarło. W szoku patrzyłam na ten pergamin, czując
wewnętrzną wściekłość. Chciałam przytulić dziewczynę, ale bałam się żeby źle
tego nie odebrała, więc dalej siedziałam w miejscu, patrząc ze smutkiem.
Trzęsła się cała, zmoczyła sobie łzami bluzkę, najprawdopodobniej odtwarzając
okropne wspomnienie w pamięci. Chciałam powiedzieć, że nie jest sama na tym
świecie, ale ona dalej pisała. Pozostało mi czekanie w milczeniu. Milczeniu,
które pierwszy raz uznałam za przekleństwo.
„Zaszłam w
wieku piętnastu lat! Rozumiesz to? Siedziałam po tym pół roku na ulicy, zanim
wróciłam do tego mieszkania. Poroniłam przedwczoraj, chyba ze stresu. Wściekłam
się, wrzuciłam z pięć dilpaków do kibla, spuściłam. Teraz gram tego świństwa
kosztuje ponad stówę. Jak on mnie nie zamorduje to będzie cud. Ewentualnie
wiesz co będzie chciał? No wiesz! A ja go nienawidzę.”
„On, czyli?
Ile ma lat?”
„Starszy
jest.”
„Nieważne -
idź spłukać łzy, umyj się i przebierz w coś czystego. Poszukaj czegoś w szafie.
Będziemy gadać dalej jak odetchniesz.”
Wyszła
szybko, oglądając się, nerwowo. Pogrążyłam się w czarnych myślach, kiedy pięć
minut później weszła do łazienki. Zdałam sobie sprawę z czystej błahostki,
która będzie mi komplikowała życie, dopóki ona będzie tu mieszkać. Normalnie
ludzie pukają do drzwi łazienki, żeby sprawdzić, czy ktoś tam jest. Ja mogę
zapukać, ale niewiele mi to da. W poważnych sytuacjach myślę o głupotach,
skarciłam się szybko. Uśmiechnęłam się rozbawiona.
Postanowiłam
zapewnić dziewczynie rodzinną atmosferę, której zapewne tak potrzebowała przez
cały okres dorastania. Przecież gdyby miała w domu miłość, najprawdopodobniej
nigdy jej historia nie potoczyłaby się tym torem. Nigdy nie miałam własnych
dzieci, choć młodsze ode mnie, dwudziestopięciolatki, w normalnych warunkach
zachodzą w ciążę lub wychodzą za mąż.
Postanowiłam, że przez te parę godzin, które pozostały do świtu lub też
zanim dziewczyna się wyprowadzi, dam jej rodzinny dom. Obie tego
potrzebowałyśmy.
Zdążyłam już
poczuć się matką, kiedy dziewczyna wyszła z łazienki odświeżona, ale w dawnym
ubraniu, podziękowała i szybko zniknęła za drzwiami. Nieco się zawiodłam,
trochę zirytowałam. No ale krzyczeć mi nie wolno… niestety. Położyłam się spać
ledwie piętnaście minut później, zmęczona ostatnimi wydarzeniami.
Rano
obudziło mnie potrząsanie za ramiona przez wyraźnie zdenerwowanego stróża
prawa, który wtykał mi pod nos swoją lśniącą odznakę. Chłopak był młody, po
jego twarzy spływały strugi potu. Oczy miał rozbiegane, wyraźnie coś go
poruszyło. Mówił szybko i bardzo niewyraźnie. Nie potrafiłam w żaden sposób go
zrozumieć. Może to przez 3 godziny snu ostatniej nocy, może przez inne
czynniki. Za nim stał poważny, starszy już mężczyzna, który wyglądał na wyraźnie
znudzonego wszystkim, co dzieje się dookoła.
Westchnęłam
ciężko i usiadłam na łóżku. Miałam na sobie długą, różaną koszulę nocną.
Przewróciłam oczami, kiedy młodszy z gości zastąpił mi drogę ze swoją odznaką i
notesikiem. Błagalnie popatrzyłam się na jego dziennik sprawy, zmęczona ciągłym
niezrozumieniem i wykonałam gest proszący o danie i minuty. Jakby facet z tyłu
nie zrugał chłopaka, naprawdę wyrzuciłabym tę jego odznakę przez okno, tak
blisko przy mi ją trzymał
przy twarzy. Ręka mu drżała. Wreszcie zostałam przepuszczona. Migiem się
ubrałam w szare dresy i czarną bluzkę bez rękawów, porwałam zeszyt z półki (ten
z wczorajszą rozmową podświadomy głos kazał mi wrzucić do szuflady i zachować w
tajemnicy) i wróciłam do policjantów, którzy zdążyli już usiąść na
pomarańczowej kanapie w salonie. Podałam zapisany krótkim, typowym wyjaśnieniem
notes starszemu z mężczyzn, całkowicie ignorując nie przestającego gadać
młodzika. Policjant zagłębił się w tekst, co chwila marszcząc krzaczaste brwi.
Miał pociągłą, pokrytą zmarszczkami, śniadą twarz i bystre, przebiegle patrzące
brązowe oczy. Był schludnie ubrany w czysty, mimo że nie najnowszy niebieski mundur. Jego
towarzysz sprawiał wrażenie za wszelką cenę usiłującego się przypodobać
nowicjusza, który ledwie parę miesięcy wstecz odebrał dokumenty uprawniające go
do służby w zawodzie. Miał duże,
błękitne oczy, szukające z niepokojem drugiego dna w każdym otaczającym go
przedmiocie. Jeśli tylko nabierze wprawy i nieco się uspokoi, będzie jednym z
najlepszych, podsumowałam. Notes wrócił do mnie, a na pergaminie spostrzegłam
napisane pochyłym, równym pismem zwięzłe wyjaśnienie.
„Nazywam się
Artur Hooh, przed chwilą odwiedziłem pańskiego sąsiada, Andrzeja Gawrona,
który, jak się okazało przedawkował narkotyki ze skutkiem śmiertelnym. Jego…
siostrzenica, Amanda, wezwała nas dzisiejszego ranka. Chcielibyśmy zadać Pani
parę pytań. Na marginesie, przepraszam za wyważenie drzwi, ale nie odpowiadała
Pani na nasze wielokrotne dobijanie się do mieszkania.”
Super,
pomyślałam, znowu trzeba będzie wzywać ekipę remontową. Nie zapytałam mojej
wczorajszej towarzyszki o imię, ale podejrzewałam, że to ona przedstawiła się
jako domniemana siostrzenica zmarłego, co by wskazywało, że patologiczna
rodzina była jeszcze bardziej patologiczna, niż myślałam wczoraj. Zanotowałam
odpowiedź, wyrażając zgodę na przesłuchanie, wobec tego chłopaczek wyciągnął
zeszyt przesłuchań, zapisał moje dane osobowe i spojrzał wyczekująco na Hooha,
który zaczął wyraźnie i spokojnie zadawać mi pytania. Ja odpisywałam na
papierze.
„Co robiła
Pani wczorajszego wieczoru i gdzie Pani się znajdowała?”
Zgodnie z
prawdą opowiedziałam o jakże nudnym dniu, później jeszcze krótka opowieść o
rozmowie z Amandą. Z jakichś powodów nie wspomniałam ani o kurzącym się na dnie
szuflady czarnym zeszycie ani o ciąży dziewczyny. Kiedy zdałam sobie z tego
sprawę, usiłowałam to naprawić, pisząc, że zapomniałam dodać fragmentu rozmowy,
ale zdenerwowany jakimś odebranym w międzyczasie telefonem facet zignorował
moje wyznanie. Pytali jeszcze o moje relacje z sąsiadami i inne pierdoły, aż
ostatecznie ulotnili się około godziny 15. Zrezygnowana i zmęczona z trudem
ustawiłam drzwi w ich pierwotnej pozycji;
później zasiądę do komputera i napiszę e-mail do ekipy, gdzie już jestem
prawie stały klientem jeśli chodzi o drzwi wejściowe. Sama już nie wiem czy los
bardziej eksperymentuje z moim życiem, czy robi zeń tandetną komedię. Moją
melancholię przerwały kolejne niezapowiedziane odwiedziny. Z rezygnacją
podniosłam wzrok na wystraszoną, wychudłą blondynkę. Przyniosłam zeszyt ze
wczorajszej pogawędki, żegnając się w dniu dzisiejszym ze spokojem i
samotnością.
„Słyszałam,
że przedawkował… Amando. Gratulacje, jesteś wolna.”
Nawet na
piśmie potrafię brzmieć zbyt pretensjonalnie. Efekt niezamierzony, jakby ktoś
pytał, zwyczajnie szkoda mi pieniędzy na kolejny wydatek remontowy.
Coś było
jednak nie tak. Dziewczyna chwiejnie podeszła do stołu, łzy pociekły jej z
twarzy. Patrzyłam zdumiona, pragnąc z całego serca zmienić wydźwięk napisanych
już słów. Tym razem nie pisała, spojrzała prosto na mnie szarymi oczami i
szepnęła dwa słowa. Niezwykle wyraźnie. Nie potrzebowała kartki.
„Zabiłam go.”
Znowu się
popłakała. Wyjąc, odsunęła mój komputer, umieszczając go na stoliku do kawy.
Prawie położyła się na stole. Wróciła do prostej pozycji, oddychała ciężko, jak
tonący, łapiąc powietrze nerwowymi haustami.
„Przepraszam
za wizytę policji… za drzwi… jestem okropna…”
W milczeniu
zanotowałam krótką odpowiedź i podsunęłam jej pod nos, czując się niemal jak
psycholog więzienny.
„Przedawkował,
kochana. Jego nałóg nie był Twoją winą.”
Przecież
ledwie wczorajszego wieczoru widziałam jaką moc ma jej rzucanie słów na wiatr.
Nie szkodzi, jest jeszcze młoda i dużo przeszła. Pragnęłam ją pocieszyć,
pokazać jej, że chętnie zostanę dla niej wsparciem. Nie miałam pojęcia dlaczego tak przejęła się
tą śmiercią, ale byłam gotowa zapewnić jej mieszkanie. W końcu miałam sprawdzić
się w roli matki…
„Nie
przedawkował. Przyjął amfę z koką, mieszankę… zgadnij kto to zmieszał.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz