sobota, 16 czerwca 2018

Najtrudniejsza Gra



Najtrudniejsza Gra



Zawsze pasjonowały ją różnego rodzaju rozgrywki. Najlepiej żeby były trudne, wymagające myślenia oraz inteligencji i wieloetapowe. Potrafiła spędzać wiele godzin na rozszyfrowywaniu kodów i odkrywaniu przesłań zawartych w grach logicznych.  Wreszcie trafiła na najtrudniejszą.

Postać, którą kierowała, była wątła i zbudowana z cienia. Stała po pas w szarogranatowej cieczy, której nijak nie można było określić nazwą „woda”. Ciecz była gęsta i nieprzeźroczysta. Jednak już po kilku chwilach spędzonych w bezruchu, dziewczyna odkryła kolejne z niezliczonych właściwości tego osobliwego środka. Substancja była chłodna w dotyku, ale czym dłużej cienista forma pozostawała w bezruchu, tym większe zimno wydzielał ośrodek wokół. W pewnym momencie ogarnęła ją wewnętrzna panika, kiedy uświadomiła sobie, że cienista forma jest jej ciałem. Czym prędzej ruszyła szybkim krokiem do przodu.

Ciecz oklejała jej nogi, a podłoże było nierówne, niewidoczne oraz osuwało się spod jej stóp. Widoczność w otaczającym ją pomieszczeniu była mocno ograniczona, wszystko w odległości większej niż pół metra otaczał mrok. Nie miała przy sobie latarki ani nawet kija, który wykorzystałaby do badania granic, do których może podejść. Szła jak ślepiec w podmokłej jaskini, a cieczy z każdym krokiem przybywało. W pewnym momencie, kiedy ciecz zaczęła zalewać jej usta, wewnętrzny głos powiedział stop. Posłuchała go i jak we śnie rozejrzała się. Nad nią znajdował się wyłożony błękitnymi, lśniącymi kafelkami sufit o kształcie kopuły. Na jego powierzchni gdzieniegdzie występowały ciemnoszare wypukłości, niczym owoce przyczepione do gałęzi. Podniosła drobną, kruchą dłoń, sięgając po pierwszy z brzegu. Uniosła go na wysokość ust. Trzymając owoc doznała wizji.

Wszystko wokół zawirowało, a ona ujrzała siedzącego na niskim taborecie przystojnego, dobrze zbudowanego mężczyznę o ciemnej karnacji. Jego spojrzenie ciemnych oczu było utkwione gdzieś daleko z przodu, wzrok miał zmartwiony i zrezygnowany. Miał na sobie zieloną koszulę z krótkim rękawem w hawajskie wzory oraz luźne, pasujące mu spodnie. Na czole, pod paroma kosmykami czarnych, zadbanych włosów, można było dostrzec delikatnie formujące się zmarszczki. Po upływie dłuższej chwili dziewczyna poznała w nim swojego narzeczonego, Artura. Wpatrywała się w twarz mężczyzny jak w najpiękniejszy obraz. W momencie, kiedy zdała sobie sprawę jak bardzo za nim tęskni, usłyszała, że ona coś mówi. Wsłuchała się w ciszę aż wreszcie zaczęły do niej docierać słowa, które mozolnie poskładała w wypowiedź.

- Ewo, nie wierzę, że muszę przypominać Ci, że Cię kocham. Pamiętasz jak planowaliśmy wspólny wyjazd nad morze? Snuliśmy marzenia o powrocie do naszych nastoletnich lat, kiedy puszczaliśmy w powietrze rozjarzone światłem świec lampiony i przytuleni do siebie odprowadzaliśmy je wzrokiem aż za horyzont. Pewnej nocy, kiedy byliśmy zbyt zachwyceni pięknem klimatycznej, nadmorskiej miejscowości – Twojej ulubionej, Breli – nie wróciliśmy jak co dzień do hotelu, ale włóczyliśmy się bez celu wąskimi drogami w pachnącym sosnami parku lub co jakiś czas zachodziliśmy na drinka do kawiarenki. Pamiętasz jak tej nocy podkusiłaś mnie do wejścia z Tobą na słomiany dach jednego z miejscowych domków, skąd obserwowaliśmy najpiękniejszy wschód słońca, jak go później nazywałaś? To był… taki przełom w naszej relacji. Wstyd się przyznać – uśmiechnął się smutno, a jej ścisnęło się serce z bólu, że nie może go teraz przytulić, pocieszyć. – ale dopiero wtedy poczułem, że jestem naprawdę zakochany. Zrozumiałem, że jesteś, Ewo, całym moim życiem. Dlatego proszę Cię, wróć do mnie.

Zanim obraz rozpłynął się w nicość, ujrzała jeszcze jak mężczyzna chowa twarz w dłoniach. Pragnęła teraz płakać razem z nim, ale żadna łza nie spłynęła po jej cienistej, bezkształtnej twarzy. Poczuła lęk, kiedy zauważyła, że cieczy przybywa. Stała teraz po szyję w chłodnym roztworze, a każdy jej ruch był trudniejszy niż uprzednio. Już nie było ścian ani niczego innego. Tylko pustka i ona. Kiedy całe jej ciało skostniało i nadzieja przeminęła tak szybko jak wizja ukochanego, usłyszała dochodzącą z głębi tunelu, którym tu przybyła melodię Czterech pór roku Vivaldiego. Czyżby  umysł podsuwał jej ukochany utwór aby wyrwać ją z okowów mroku?

Rozbolała ją głowa, a muzyka szybko zamilkła. Wydawało jej się, że słyszy utwór gdzieś  w oddali, jakby dochodził z przytłumionego głośnika, ale zignorowała go. Kule na kopulastym suficie lśniły zbyt zachęcająco. Jej prawa ręka już zesztywniała, lewej praktycznie wcale już nie czuła. Z bólem, ogromnie wytężając siłę woli, wyrwała drżącą rękę z mroźnego więzienia i ściągnęła kolejną kulę. Jak poprzednio, jej ciało zrobiło się lekkie, umysł jakby przejrzał przez mrok, a ją porwała realistycznie powstająca wizja.

Przy parapecie brzydkiego, starego okna, otoczonego kremową ścianą, stała młoda dziewczyna z upiętymi w koka niebiesko-białymi włosami. Miała na sobie koszulę w różowo-granatową kratę oraz obcisłe, rurkowe jeansy. W pewnej chwili oparła ręce na biodrach i spojrzała wyzywającym wzrokiem prosto na Ewę, która poczuła przebiegający po jej plecach dreszcz.

- Ewka, co Ty sobie wyobrażasz? – zapytała obrażonym tonem głosu, a dziewczyna wreszcie poznała w niej młodszą o dwa lata siostrę. – Miałyśmy w niedzielę zrobić sobie z Tosią babskie wyjście na zakupy. Wiesz przecież, że bez twojego wyczucia gustu i cennych rad takie wyprawy stracą swój dawny smak i aromat. Rozumiem, że irytujesz się ciągle za zdjęcia, które przypadkiem skasowałam Ci z aparatu, ale są chyba jakieś granice. – pod koniec głos siostry niebezpiecznie zadrżał, a w jej oczach dziewczyna ujrzała łzy. Niebieskowłosa zbliżyła się i łamiącym się głosem dokończyła wypowiedź. – Przestań wreszcie! Wracaj.

Wizja rozmyła się, a dziewczyna znowu samotnie stała w cieczy.
Zdała sobie sprawę, że sztuczny świat dookoła jest cichy, nie wydaje żadnych dźwięków. W swoim otoczeniu nie dojrzała żadnego żywego stworzenia, nawet szczurów, których spodziewała się w podmokniętym kanale. Tego miejsca nie potrafiła skojarzyć z żadnym innym, które kiedykolwiek odwiedziła lub o nim przeczytała. Desperacko zaczęła rozglądać się po identycznych burych ścianach, po których strugami ściekała wiążąca jej ruchy ciecz. Wszystkie elementy były identyczne, niczym doskonałe kopie, poza kopułą nad nią zapełnioną szarymi kulami, w których odnajdowała wizje. Obróciła się ponownie i krzyknęła w głąb najciemniejszego włazu:

- Czy ktoś tu jest? – ściślej mówiąc; usiłowała krzyknąć, bo z jej otwartych ust nie dobył się żaden dźwięk. Myśli zaczęła ponownie ogarniać panika. Gwałtownie wciągnęła powietrze, zauważając jednocześnie brak jakiegokolwiek ruchu klatki piersiowej. Przecież była cieniem, powinna pamiętać.  W kącie swojego pola widzenia spostrzegła jaśniejący bladym światłem tunel. Był dokładnie naprzeciwko drogi, którą tutaj przyszła. Poczuła we wnętrzu siebie dziwną tęsknotę. Na haku przed włazem do cudownego tunelu widziała piękną, idealną, zabarwioną pragnieniem wizji kulę. Postąpiła krok na przód. Podłoże, jak mokry piach, osunęło się spod jej stóp. Runęła całym ciałem do substancji, która wydawała się ją pochłaniać jak żywe stworzenie pokarm. Próbując się ratować złapała kolejną wypustkę na suficie. Urwała ją i wraz z wizją runęła w zimną otchłań.

W białym pomieszczeniu stała trójka ludzi. Artur, parę lat starszy niż na pierwszym widzeniu, trzymał w rękach duży bukiet wspaniałych, świeżych róż, a w drugiej ściskał małą choinkę. Nieco dalej drobna blondynka ze związanymi w dziewczęco wyglądające warkoczyki włosy, Tosia, usiłowała wskoczyć siostrze Ewy na plecy. Niebieskowłosa zaśmiała się, na moment odbiegając myślami od szarej rzeczywistości. Tosia zmieniła się; ubierała się teraz bardziej w czerń i zrobiła sobie na karku mały, ciemny tatuaż przedstawiający śpiącego lisa.

- Hej, Ewka! – odezwała się wreszcie niebieskowłosa dziewczyna, odpychając lekko blondynkę na bok. – Jak widzisz, jest wigilia, Twoje ukochane święto. Mamy choinkę i prezent w postaci Tosi! Mama niestety nie mogła przyjść, bo jest chora. Liczymy, że nam wybaczysz. – siostra miała lepszy humor niż ostatnio. W widzeniu dziewczyna obserwowała jak każdy z każdym przełamuje opłatek i składa sobie wzajemnie życzenia. Nadszedł czas na życzenia dla niej. Zdziwiła się, że to Tosia podeszła jako pierwsza.

- Cześć, Ewa. Twojej siostrze po tylu latach jest naprawdę ciężko, widzę to, ale przyznam tutaj, że nie znam silniejszej osoby. Przyszliśmy dzisiaj, żeby przypomnieć Ci, że ciągle cierpliwie czekamy. Artur bardzo się stara każdego dnia. Na początku spędzał noce w tym pokoju, później Twoja mama namówiła go, żeby zadbał też o siebie, bo trzeba pamiętać, że nie jest robotem. Widzę w ich twarzach, że już nie mogą się doczekać spędzonych z Tobą świąt, rozmów, zabaw. Zrób nam wszystkim ten prezent-niespodziankę i zasiądź z nami do stołu w przyszłe Boże Narodzenie.

Dziewczyna nie słuchała dalej, bo obudził się w jej sercu palący instynkt przetrwania. Zaczęła odgarniać zakrywającą ją ciecz. Z całej siły usiłowała wydostać się z substancji, aby nabrać kolejnego oddechu i, przy okazji, mieć szansę na spełnienie prośby Tosi. Rodzina nigdy bardziej nie potrzebowała jej obecności i chociaż jeszcze nie do końca zdawała sobie sprawę ze swojej sytuacji, była pewna, że musi do nich wrócić.

Zimno substancji powodowało u niej dreszcze i podświadome sztywnienie zziębniętych kończyn. Czuła, że wszystko wokół się rozmazuje, a jej szanse nikną w otchłani. Zapewne tutaj jej historia dobiegłaby końca, gdyby prawa stopa nie natrafiła jakimś cudem na grunt. Słabnąca postać odbiła się od podłoża i po chwili drżąc na całym ciele stała, szybkimi oddechami czerpiąc powietrze. Już wiedziała, że nie pójdzie w kierunku światła, bo zginie wciągnięta w substancję. Nie zobaczy najbardziej wysuniętego w przód wspomnienia, niestety. Zamiast tego spróbuje wrócić pierwszą drogą, może uda jej się powrócić do rodziny. Zdecydowanym ruchem zawróciła i ruszyła do przodu. Substancja stwardniała, poruszanie się zaczęło sprawiać niewyobrażalny ból. Dziewczyna postąpiła ledwie trzy kroki, nie zdążyła nawet wyjść spod kulistego sufitu, a jej ciało paliło żywym ogniem. Zaczęła rozważać, czy dobrze postępuje usiłując wrócić. Może to jej niezdecydowanie, może niepewność pchnęły ją do odczytania kolejnej, wiszącej najbliżej wizji. Obiecała sobie, że to, co tam ujrzy zdecyduje o jej dalszym postępowaniu.

Około pół metra od niej na niskim krześle siedział 40 letni, ciemnoskóry mężczyzna. W jego ciemnych oczach dostrzegała blask, uśmiechnął się smutno, a świadomość dziewczyny przyjęła kuriozalną myśl. Wydało jej się, że widzi ubranego w elegancki, granatowy garnitur swojego narzeczonego, który jest około 15 lat starszy, niż kiedy ostatnio miała okazję z nim rozmawiać. Dziwna wizja nabierała przejrzystości, a ona z coraz większym niedowierzanie śledziła ruchy mężczyzny. Siedział nieco przygarbiony, a za jego postacią dostrzegła szpitalne łóżko i podpiętego do kroplówki pacjenta. Skup się na Arturze, zganiła się w myślach. Mężczyzna miętosił w rękach jakąś karteczkę. W końcu odezwał się usprawiedliwiającym tonem głosu.

- Ewo, przyszedłem się pożegnać. – zamilkł na chwilę. Od tego momentu zaczął ważyć każde słowo, myśleć nad każdą literą. – Minęło zbyt wiele czasu. Nie ślubowaliśmy sobie wierności i trwania przy sobie aż do śmierci, prawdę powiedziawszy nie zawarliśmy nigdy związku małżeńskiego. Mimo to przez te wszystkie lata pamiętałem o rocznicach, opowieściach, odwiedzinach. Stałem się częścią Twojej rodziny, niejedne święta spędziłem z nimi. Wszystko jednak się zmienia, nie chciałem już żyć w samotności. Poznałem wspaniałą kobietę, założyłem rodzinę; oto dzisiaj moja córka kończy 10 lat. – zamilkł, jak gdyby potrzebował czasu do namysłu – Chciałem Ci tylko powiedzieć, że to, że już nie jesteśmy razem nie oznacza, że nie  możesz nas odwiedzić albo liczyć na nasze wsparcie. Jeśli pozwolisz, kiedyś się zaprzyjaźnimy… - Widziała po jego wyrazie twarzy jak bardzo stara się zbudować przekonująco brzmiącą wypowiedź. Była mu wdzięczna, że nie zostawia jej bez słowa, ale jednocześnie czuła kłujące ją we wnętrzu serca igiełki żalu. Dlaczego? Ile czasu minęło między jedną wizją, a drugą? Najwyraźniej wystarczająco żeby zerwał zaręczyny… 

Mężczyzna siedział już dłuższą chwilę w ciszy, a ona nie śmiała mu przerywać. Przełknęła ślinę, kiedy zobaczyła jak człowiek przed nią podnosi się znowu do prostej pozycji siedzącej, najwyraźniej z zamiarem podjęcia utraconego wątku. Przerwała mu cicha melodia dobywająca się z jego kieszeni. Wiosna Antonia Vivaldiego z każdą sekundą przybierała na głośności. Mężczyzna zrobił przepraszającą minę, wstał i wyszedł poza pole jej widzenia, wyciągając telefon komórkowy.

- Halo? Edyta? – tyle zdążyła usłyszeć, zanim znowu zatonęła w myślach. Ta wizja ciągle trwała, była zdecydowanie dłuższa niż wszystkie poprzednie. Jaki wydarzenie zmusiło jej niedoszłego małżonka, wiernego fana country, do ustawienia fragmentu koncertu skrzypcowego na dzwonek?

W tym momencie wizja urwała się jak przecięta nożem. Cienista postać stała w bezruchu po środku morza tajemniczej cieczy. Nie zdecydowała jeszcze, czy powinna wracać. Czy ktoś jeszcze na nią czekał?


v   


W klaustrofobicznym, szpitalnym pokoju zawierającym dwa łóżka stała dwójka ludzi w białych fartuchach i rozmawiała przyciszonym głosem. Pomieszczenie było niemal puste; jedynie przy oknie na łóżku leżała pacjentka. Kobieta miała spokojny uśmiech na rozluźnionej twarzy, a jej jasne włosy swobodnie leżały w nieładzie na pościeli. Obok, na niskiej szafce, można było zauważyć smukły, porcelanowy wazon z dawno uschniętymi różami, oprawione w ręcznie zdobioną kolorowymi sznurkami ramkę zdjęcie, na którym widniał wizerunek trzech roześmianych nastolatek lub małą, sztuczną choinkę, wystającą z szufladki. Stanowisko przy pacjentce sprawiało wrażenie dawno nie odwiedzanego, zapomnianego. Jedyną zmieniającą się tutaj rzeczą był stan kroplówki, cała reszta wyglądała jak zatrzymana w czasie.

- Zastanawialiśmy się już dłuższy czas czy nie odpiąć jej od podtrzymującej życie aparatury, ale, ponieważ nie było natychmiastowej potrzeby na zwolnienie miejsca, nikt nie podjął się skrócenia życia pani Ewy Wolny. – powiedział z zająknięciem młody chłopak z mocno pokrytymi żelem brązowymi włosami, prawdopodobnie pielęgniarz. Zwracał się z wyjaśnieniem do niskiej, nieco pulchnej kobiety w średnim wieku o pogodnym wyrazie twarzy.

- Ile czasu to już trwa? – zapytała, zamyślając się. Chłopak drgnął i podszedł do łóżka pacjentki, a następnie pochylił się nad tabliczką przypiętą do ramy. Dłuższą chwilę śledził tekst, zanim udzielił odpowiedzi zmartwionym głosem.

- Leży tutaj od  1991 roku, to już ponad 20 lat! – obejrzał się na lekarkę, zanim zdecydował się kontynuować. – Kiedyś przychodziła rodzina, jej facet, a teraz… co roku, przychodzą dwie kobiety, jedna zawsze ma inny kolor włosów… Budzik pozwoliłby już na odpięcie…

- Idź po Sarę. – odparła chłodno kobieta – Powiedz, że nadszedł czas.

Po wyjściu chłopaka, kobieta wolnym krokiem skierowała się do łóżka. Spojrzała ze smutkiem na oblicze kobiety, a następnie na monitor funkcji życiowych. Szpital uzyskał zgodę na odłączenie pacjentki ponad 2 lata temu, ale nikt się nie podjął. Najgorsze zadanie znowu spadało na nią…

Oblicze trwającej w śpiączce kobiety było spokojne, jak gdyby trwający nieprzerwanie sen był najnaturalniejszą w świecie czynnością. Na jej twarzy nie było żadnej zmarszczki, a usta wydawały układać się w uśmiechu. Lekarka potrząsnęła głową i sięgnęła do przycisku, nie mogła okazywać słabości.

- Proszę… - z trudem, wypowiedziane zachrypniętym głosem słowo dobiegło z dołu. Ręka lekarki zamarła w powietrzu, a ona sama wzdrygnęła się i skierowała wzrok na twarz pacjentki. Na obliczu pojawiły się drobne zmarszczki, a usta kobiety powoli zaczęły układać się w kolejne litery. Po chwili znów przemówiła. – Proszę nie odłączać… ja jeszcze żyję…

Lekarka zaczerwieniła się i gwałtownie podniosła się do pionu. Na twarzy leżącej kobiety powoli pojawiał się uśmiech. Gwałtownie otwarła piękne, szmaragdowo zielone i pełne chęci życia oczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz